#Omtkn

Nie lubię psów. Nie robię im krzywdy, ale zdecydowanie wolę, kiedy są dalej ode mnie. Najlepsze, że w moim domu zawsze były psy, które lubiłam, ale gdy burek sąsiada, który wiecznie biegał za bramą po polach, raz rzucił mi się do kostek, jak wracałam ze szkoły i pogryzł mnie do krwi, moja sympatia do tych zwierząt zgasła i nie powstała. Nie ufam tym zwierzętom do tego stopnia, że jak widzę, kiedy ktoś prowadzi psa na smyczy, to ja przechodzę na drugą stronę ulicy, bo się boję, że z tej smyczy się zerwie. Znajomym, którzy psy mają mówię, że mam alergię. Nauczyłam się nawet udawać przekonujące kichnięcia, kiedy ktoś na spotkanie towarzyskie przyjdzie z pupilem. Czemu nie powiem wprost o mojej traumie? Cóż, tak jak ludziom z depresją nie mówi się „inni mają gorzej”, tak komuś z psią traumą nie mówi się „ale mój Pimpuś nie gryzie” albo „ale jakbyś miała swojego, toby przeszło, to takie miłe, futrzane dzieci”. Słyszałam te teksty i podobne milion razy. Nie pomagają.

#HqK36

Minęło kilka lat od tego zdarzenia, ale wciąż mnie ściska, jak sobie o tym pomyślę, teraz już ze śmiechu ;)

Wybrałam się kiedyś ze znajomymi na miasto, w samym centrum poczułam, że naprawdę muszę szybko siku, rozejrzałam się i... jest! TOI TOI!
Wchodzę, robię siku, prostuję się, F*CK! Nie ma papieru! Torebka została ze znajomymi, którzy czekali na mnie pod tą budką. Stanęłam tyłem do drzwi i szukam po kieszeniach spodni choćby kawałka chusteczki, coś jest! Oparłam się o drzwi i JEB! Wyleciałam z gołą pupą na chodnik! Teatralnie wyleciałam jak z procy, ludzie wokół i moi znajomi przez sekundę zdębieli, żeby potem pokładać się ze śmiechu.

Ech... że też ja przez wszystko co mnie spotkało nie zamknęłam się jeszcze w sobie :)

#dzYL9

Nienawidzę zapachu starych ludzi. Zbiera mi się na wymioty, gdy tylko go poczuję. Czasami muszę wysiąść z autobusu, gdy nie ma innej opcji „ucieczki”. Bardzo obrzydza mnie też, jak ciamkają protezami w buzi. Nie wiem też, czy tylko ja mam takie super szczęście, ale często taka starsza osoba ma ohydny mokry kaszel i chara co chwilę.

Wiem, jestem straszna, bez serca, ale co zrobić...

#cdcda

Pracowałem kiedyś w magazynie, gdzie zatrudniłem się 1 grudnia, a urodziny mam w mikołajki. Drugiego bądź trzeciego dnia pracy przyszedł chłopak z kartką i mówi, że zbiera pieniądze na prezent dla Mikołaja, bo zbliżają się jego urodziny. Myślę sobie, że spoko firma, ledwie się zatrudniłem, a już prezent chcą mi kupić.
6 grudnia nadszedł, wołają mnie do biura, przygotowuję sobie w głowie podziękowania. Po czym się okazało, że mój ówczesny kierownik nie dość, że ma takie samo imię, to jeszcze urodził się w mikołajki...
I tak co roku, przez 6 lat.
Nikt do tej pory nie ogarnął, że też mam urodziny, nawet mój szwagier, z którym pracowałem. Kiepsko tak stać i śpiewać, kiedy nikt nie śpiewa tobie.

PS Wikary, to o Tobie, jeśli czytasz😁

#5Oxrp

Krótka historia o tym, że miłość owszem, jest cudowna, ale przede wszystkim najważniejszy jest szacunek.
Kobiety są silne, to prawda. Mówi się, że dużo wytrzymają, cierpienie „uszlachetnia” itd. W końcu jak kogoś poznajemy, to nikt nie ma napisane na czole „mam problemy z emocjami/agresją”.
Ja skończony magister, on prawie 10 lat starszy. Na początku było naprawdę dobrze. Po czasie wyszło, że lubi piwo. OK, niech lubi. Wszystko w rozsądnych ilościach jest dla ludzi. Ja lubię wino od czasu do czasu, i co? :)
Potem się okazało, że parę lat zanim mnie poznał, co drugi weekend spędzał w klubach z kumplami. OK. Jazda autem po alko? OK. Picie z kumplami aż do odcięcia i kac następnego dnia? OK. W końcu „był kawalerem”, to musiał jakoś spędzać weekendy. Jak się o tym dowiedziałam, poleciłam wizytę u terapeuty, w końcu musi być jakieś podłoże chęci zmiany stanu świadomości. Poszedł. Okazało się, że wszystko OK.
Minęło pół roku spokoju, naprawdę było dobrze. I nagle ni stąd, ni zowąd: obrażanie przy kasjerce w sklepie, zazdrość o mężczyzn wokół, notoryczne krzyczenie po kierowcach i przeklinanie bez powodu w trakcie jazdy autem, przeklinanie po ludziach z yt (czasami oglądałam różne kanały) i HIT: obgadywanie mnie z tymi imprezowymi kumplami z czasów kawalerskich i pretensje, że ich „unikam”. Hmmm, ciekawe dlaczego.

Drogie kobietki. Chore emocje mężczyzn to ich chore emocje.
Ja wytrzymałam w tym chorym układzie ponad rok, dając szansę i myśląc, że to wina stresu. Nie. Jest szereg wielu zaburzeń psychicznych i osobowości, za które nie musicie brać odpowiedzialności. Życie jest piękne, jest jedno, zwłaszcza jak planujecie założyć rodzinę, to nie ma przebacz. Dobry mąż to skarb i warto odpuścić „wielką miłość” i podarować sobie święty spokój.

Dodam, że to nie był typ łobuza. Zwykły facet ze wsi, wychowany w pełnej rodzinie. Jego problemy z głową wyszły po drodze.

#Oj4td

Mam 28 lat. Skończone studia i nadal bez „porządnej” pracy. Brzmi znajomo? Cóż, mój przypadek jest nieco inny. Brak porządnej pracy oznacza dosłownie brak porządnej/normalnej pracy. Aktualnie utrzymuję się z pracy dorywczej, gdzie załatwienie jej to też były cuda na kiju, i mieszkam z rodzicami. Nie jestem w stanie zarobić i odłożyć w zasadzie na nic, poza marnym wyjściem na zero. Żeby nie było, pracowałem wcześniej w normalnej robocie, ale zmiana miejsca zamieszkania i... no właśnie. W czasie studiów miałem w miarę normalną jak na studenckie warunki, dobrze płatną prace. Skończyłem studia, myślę – awans. A tu totalna lipa. W zasadzie jest gorzej niż na studiach. Okazało się, że przydałoby mi się parę kursów do mojego kierunku (no ale żeby je zrobić, muszę mieć kasę, której nie mam). Zawody, na które teoretycznie mógłbym iść po studiach/zgodne z kierunkiem, pozostają dla mnie z pewnych przyczyn niezależnych ode mnie zamknięte. Dosłownie i nie ma się co siłować z koniem. Niestety ogarnięcie tego wszystkiego zajęło mi rok. Teraz jestem w totalnie beznadziejnej i demotywującej sytuacji. Sytuacji nie poprawia brak znajomych (ludzie po studiach się porozjeżdżali) i dziewczyny. Czuje się, jak wszyscy poszli do przodu, mniej lub bardziej udanie urządzają się. A ja... czuję się, jakbym stał w miejscu. Zazdroszczę ludziom, którzy mają nawet niewdzięczną stałą robotę i dostają za to kasę. Wiem, że nie nadrobię już tego poziomu. Próbuję się pocieszać, że są inni, że są ludzie pasożytujący na garnuszku... Ale jak tak nie potrafię. Chcę coś robić, rozwijać się, pracować. Ale każda próba jest kontrowana przez życie, coś w stylu „Dobra, tu ci sypnę marną kasą, ale to nie dla ciebie/nie nadajesz się/mogłoby być, ale nie dla pasa kiełbasa/idź sobie posiedzieć jeszcze u rodziców”.
Eh, błagam, jest tu ktoś z jakąś shitworking, co go całkowicie demotywuje z życia? Słyszałem, że ludzie ponoć narzekają na pracę od 9 do 17. Chętnie wezmę twoją pracę, mogę ci nawet oddawać część zysków.

PS Próbowałem nawet być pracownikiem fizycznym i dwa razy próbowano mnie oszukać, wykorzystując moją ciężką pracę.

#OXvCV

Bezsenność to smutna przypadłość. Podobnie jak koleś z wyznania #yk3bL dostaję m.in. jeden lek na bazie zolpidemu. Z gabinetu psychiatry nie wychodzę z receptą, tylko z biletem do Disneylandu.

Późnym wieczorem łykam 10 mg skondensowanej psychozy. Pociąg do mitycznego eldorado odjeżdża plus minus za piętnaście minut. Na początku jest spokojnie. Zasłony falują. Litery rozmywają się na ekranie. Rozluźniam się. Czuję, jak z wolna spływa na mnie łaska hedonistycznego wyjebania. To taki stan umysłu, w którym zacieszałbyś ryja, nawet gdyby za oknem szarżowali jeźdźcy apokalipsy, a świat trawiłaby pożoga.

Nie wiem kiedy nadchodzi ten magiczny moment, w którym czas, prawa fizyki i logika wespół przestają istnieć. Film się urywa. Wiem tylko tyle, że od tej pory nie będę nazajutrz pamiętać o niczym (tzw. niepamięć następcza), a o wszystkim opowie mi przyjaciółka i współlokatorka zarazem. W ten oto sposób dowiedziałam się, że:

1. Mam romans z Apollem z obrazu, który wisi na ścianie. Regularnie imprezujemy razem z muzami w jego ogrodzie.

2. Obraziłam się na współlokatorkę i stwierdziłam, że to koniec naszej przyjaźni i że w związku z tym wyprowadzam się. Między szafą, a kanapą zbudowałam z koca namiot i tam zamieszkałam.

3. Rozpalałam ognisko w domu. Z podgrzewacza.

4. Osiągnęłam zen. Nawiązałam łączność z kosmosem i zjednoczyłam się z Wszechświatem. Zrozumiałam Boga i pojęłam sens istnienia.

5. Weszłam do Narnii przez waginę dinozaura.

6. Pies rasy szpic niemiecki podejrzanie zacieszał do mnie japę. Nie wiedziałam o co mu chodzi.

7. Przez pół godziny rozmawiałam z Indiańcami z Civilization V. Nie mogłam pojąć dlaczego tak pokojowa nacja chce napierdalać w innych atomówkami.

8. Koślawym pismem i staropolszczyzną napisałam poemat o tym, że wrogów narodu polskiego należy stratować końmi.

9. Po pokoju przechadzał się nasz pies. Wołam do przyjaciółki: "O kurwa, patrz jaka fajna świnia nam po domu biega!".

10. W Paintcie narysowałam długiego, frunącego nad polami fioletowych grzybów kota, pod którym rozciągała się malownicza tęcza. Mam ten obrazek do dziś.

Taki zjazd nie trwa długo. Z rana budzę się wypoczęta, w bajecznym humorze. Opowieści o tym gdziem była i com widziała wyczekuję niczym Grażyna kolejnego odcinka Na Wspólnej. Ufam przyjaciółce, znamy się i mieszkamy razem od lat, toteż wiem, że nie zrobi mi chamstwa i np. nie nagra tych moich odpałów, żeby mnie później ośmieszyć. Przy nikim innym na pewno bym nie wzięła tej piguły.

#k3XYF

Moja przyjaciółka zdaje właśnie egzamin na prawo jazdy, a mnie przypomniała się historia z moich zmagań w tym temacie.

To było w 2013 roku. Zarobiłam swoje pierwsze pieniądze i zebrałam się w sobie, by w końcu iść na kurs prawa jazdy, udało mi się jeszcze zdawać na starych zasadach (chociaż nie wiem, jak nowe wyglądają teraz). Egzamin miałam w mieście oddalonym o około 50 km. Niestety pierwszy raz oblałam na jeździe. Tak się złożyło, że nie mogłam od razu wykupić nowego terminu z braku pieniędzy, dlatego postanowiłam przyjechać innego dnia. Ciężko było mi zebrać odpowiednią sumę, ale jakoś co do grosza odliczone na bilet i wykupienie egzaminu pojechałam pełna optymizmu do WORD-u.
Ustawiłam się ładnie w kolejkę i nagle patrzę – kartka… Nowa, WYŻSZA cena egzaminu praktycznego. I co teraz? Usiadłam na krzesełku naprzeciwko kasy i po prostu walczyłam z sobą, by się nie popłakać. Biorąc pieniądze z biletu powrotnego, brakowało mi jeszcze 2-3 zł. Na koncie bankowym około 7 zł, czyli nie szło tego wyciągnąć nawet. Siedziałam z dobrą godzinę, patrząc na tych wszystkich ludzi i przekonując samą siebie, by podejść do kogoś i pożyczyć trochę gotówki. W końcu zobaczyłam dwie dziewczyny w mniej więcej moim wieku, stojące same w przedsionku budynku. Podeszłam do nich, przedstawiłam pokrótce sytuację i poprosiłam o pożyczenie tych 2 złotych, jednocześnie prosząc o nr telefonu, by móc oddać pieniądze, gdy tylko będę miała dostęp do konta. Nawet nie wiecie jak było mi głupio i wstyd, stałam ze spuszczoną głową nawet na nie nie patrząc, bo po prostu nie byłam w stanie. Jedna z dziewczyn od razu przyjęła pozycję „odwal się”, mówiąc, że nie ma i ruszyła do wyjścia, druga wyciągnęła portfel i wręczyła mi 5 zł. Natychmiast zaczęłam odliczać swoje groszaki, by oddać jej resztę, ale położyła mi rękę na mojej i powiedziała: „Nie oddawaj mi nic, to na szczęście przy kolejnym podejściu”. Podziękowałam z 50 razy.

Tym razem ustawiłam się w kolejce do kasy, modląc się, by nie rozbeczeć się z ulgi i wdzięczności.

*Egzamin zdałam!
*Pociągiem wracałam, kupując bilet kartą i dokładając resztę z otrzymanej sumy.

Jeżeli czytasz to, dobra kobieto, to jeszcze raz dziękuję i będę Ci wdzięczna do końca życia!
Dodaj anonimowe wyznanie