#49FjX

Cholerni smarkacze jeżdżą po mieście po nocach i piłują te BMW E36, E39 czy E46 z pierdzącym tłumikiem do czerwonego pola, w związku z czym nie dają spać mieszkańcom. Za dużo siły? To na budowę łopatą piach przerzucać. Doskonalenie umiejętności driftowania, palenie kapcia, ruszanie z piskiem – nie mam z tym problemu. Ale nie po publicznej drodze! Jedźcie sobie na jakieś stare, opuszczone lotnisko czy parking pod marketem w niedzielę i tam sobie piłujcie te rupiecie, aż korba bokiem wyleci. Ruch miejski to nie jest miejsce na durne popisy. Potem będzie płacz, że OC drożeje. Właśnie przez Wasze zachowanie na drogach tak się dzieje.

#mKNpo

Jakiś czas temu z moją narzeczoną pojechaliśmy do sąsiedniej miejscowości w celach krajoznawczo-wypoczynkowych, coby odetchnąć od pracy w przyjemny prawie już letni weekend. Co istotne w tym wyznaniu, zabraliśmy ze sobą naszego psa. Dino to duży pies rasy Cane Corso, jest też bardzo niebezpieczny i nieufny dla zupełnie obcych ludzi.

Wieczorem po powrocie z gór postanowiliśmy wpaść do sklepu po drodze w celu kupna czegoś na kolację. Zaparkowałem samochód wzdłuż jezdni w cieniu dużego drzewa. Słońce chyli się ku zachodowi, jest ciepło, ale nie gorąco. Zostawiamy Dino w samochodzie i idziemy na szybkie zakupy. Po może 10 minutach wychodzimy ze sklepu, a naszym oczom ukazuje się zamieszanie koło mojego auta. Podchodzimy i staramy się wyjaśnić co tu się dzieje. No i co się okazało? Trzy nawiedzone obrończynie psów zobaczyły naszego Dino w aucie. Jak to jest ostatnio modne, pomimo chłodnej temperatury, już pod wieczór, postanowiły wybić szybę, bo przecież "piesek się ugotuje". Cholera... na polu 24°, w aucie 19,5° (klima robi swoje), a te idiotki wybiły szybę... Dino, który odebrał to jako atak, rzucił się na jedną z tych nawiedzonych rasta wiedźm, wyrywając jej kilka kępek gówna na głowie zwanego dredami... Ta krzyczy jak głupia, druga mnie opieprza, że zabije psa itd. itp., trzecia z ranami od kawałków rozbitej szyby próbuje odciągnąć psa, ktoś dzwoni na policję, a ja staram się zrozumieć co tu się odjebało...

Nie każdy pies zamknięty w samochodzie potrzebuje pomocy w postaci wybicia szyby! Jeżeli temperatura otoczenia jest względnie normalna, a samochód nie stoi w słońcu, gdzie mogłoby dojść do jego nagrzania, wybicie szyby jest istnym aktem debilizmu i podlega odpowiedzialności karnej. Kompletnym idiotyzmem wykazały się "obrończynie" psów, które wieczorem myślały, że pies udusi się przy temperaturze powietrza równej 19°C i zupełnie nie zadawały sobie sprawy z wyglądu i zachowania psa, który z zeznań świadków szczekał już od momentu podejścia ich do auta.

Psa nie uśpili, sprawę w sądzie wygrałem, a wiedźmy musiały zapłacić dużą sumę za naprawę drzwi. Ale co nerwów sobie napsułem, to moje.

#osZct

Tydzień temu wróciłam z weekendowego wyjazdu. Dzień po powrocie miałam problem z oddaniem moczu, kojarzycie jak babcie zawsze krzyczą "nie siedź na zimnym, bo dostaniesz wilka" - to było coś takiego.
Kupiłam tabletki w aptece i przez kilka dni je brałam, bo stwierdziłam, że nie ma potrzeby iść do lekarza. Jednak minął tydzień i ciągle mam ten sam ból. Towarzyszyły mu gorączka i wymioty.

Dostałam skierowanie do szpitala, bo lekarz stwierdził podejrzenie zapalenia wyrostka. Poinformowałam o tym moją mamę, a ta uniosła się i zrobiła mi straszną awanturę.
Jakim prawem ja dostałam skierowanie do szpitala? Co, nie wiem, jak się z lekarzami rozmawia? Dlaczego nie wymyśliłam, żeby dał mi jakieś tabletki? - Słuchałam jej wywodów przez 15 minut. Poryczała się i powiedziała, żebym się położyła do tego je**nego szpitala, ale mam sobie znaleźć pracę i odpracować jej pieniądze, których ona nie zarobi w tym czasie, bo będzie pilnowała swojego najmłodszego dziecka (mojego brata), którym ja miałam się opiekować.

Nie wiem, jak to podsumować. Właśnie zadzwoniła do mnie babcia i też oznajmiła, że jestem chora psychicznie, bo dostałam skierowanie :)

#gj2l1

Studia. Egzamin (w formie testu) z wyjątkowo upierdliwego przedmiotu. Na sali było chyba z 50 osób. Stres, nerwówka i nadmierna potliwość. Profesor zaczął rozdawać testy. Pierwsza osoba dostała swój arkusz, ale zanim zdążyła na niego rzucić okiem, wykładowca szybko wyrwał jej kartkę z ręki:
- Ojej, hehe - powiedział profesor. - Prawie dałem pani listę odpowiedzi na wszystkie pytania. Ale byłyby jaja, hehe...
Arkusz przeznaczenia, el Dorado każdego studenta, prawdziwy święty Graal wylądował z powrotem na biurku, a do rąk egzaminowanych trafiły właściwe testy. Kiedy egzamin rozpoczął się, wszyscy zdaliśmy sobie sprawę, że to prawdziwa rzeź niewiniątek. Zadania wybitnie za trudne, czas wybitnie za krótki, a surowe oko profesorka nie pozwalało nawet dyskretnie zerknąć na ściągę.

I wtedy nagle, niczym efekt wysłuchanych, próśb do Bozi - DRRRYŃ! - ciszę panującą na sali przerwał telefon. Wszyscy uczniowie nerwowo zaczęli klepać się po kieszeniach i rozglądać z wybałuszonymi oczami.
To był telefon wykładowcy: "Halo, tak? Słuchaj, coś ważnego? Egzamin mam. No, dobrze, ale dosłownie trzy minuty" - zasłonił słuchawkę dłonią i rzekł do nas - "Najuprzejmiej państwa przepraszam. Za momencik wracam" i wyszedł z sali.
Jeszcze gdzieś za zamkniętymi drzwiami usłyszeliśmy. "No, już mogę rozmawiać. Prędziutko mów...".

Szybko spojrzeliśmy po sobie i już ułamek sekundy później najbliżej siedzący student był przy profesorskim biurku i za pomocą komórki zrobił zdjęcia artefaktu z odpowiedziami. W ciągu kolejnych kilku sekund telefony studentów zawibrowały - zdjęcie rozeszło się po sali szybciej niż "fake news" po Fejsie. Uratowani!
Pół setki egzaminowanych zerżnęło dane z tego upragnionego arkusza. Dla pozorów na jednym-dwóch punktach celowo wpisywaliśmy złą odpowiedź.

I kiedy już myśleliśmy, że mamy zaliczony egzamin, okazało się, że każda jedna osoba dostała pałę. Na najbliższym wykładzie profesorek rechotał zadowolony z siebie i z radością tuptał w miejscu niczym jakiś mikro-Gargamel, geniusz zła.

Skubany zrobił nam prawdziwego pranka! Podłożył kartkę z rzekomymi odpowiedziami, z których każda była błędna. Sfingował rozmowę telefoniczną i udawał głupiego aż do ostatniej minuty egzaminu. Wszystko to po to, aby móc śmiać się nam potem w twarz i zaprosić na "kampanię wrześniową". Najgorzej.
Na szczęście w parze z poczuciem humoru, wykładowca miał też spore pokłady miłosierdzia. Pozwolił nam powtórzyć egzamin. Ułatwieniem było to, że dostaliśmy ten sam test, więc wiedząc już jakie będą pytania, mogliśmy się lepiej przygotować.

#6m65b

Mój facet zasnął obok mnie w ubraniu.

Mam 5-letnią córeczkę Julkę. Jej ojciec zostawił nas, gdy tylko dowiedział się, że jestem w ciąży. Byłam młoda, było bardzo ciężko, ale ostatnio zaczęło się układać.
Rok temu poznałam Artura. Bardzo męski, wysportowany, wyglądem podpada pod stereotypowego Sebę, z tym że jest inteligentny, z pasjami, wrażliwy. Jak bardzo wrażliwy, dowiedziałam się chwilę temu.

Artur od razu zaakceptował to, że mam córkę. Ona go bardzo polubiła, często spędzamy razem czas. Dziś wieczorem, po tym, jak ogarnęłam młodą, przebrała się w piżamkę, poszła dać mojemu lubemu buziaka na dobranoc. Zanim to zrobiła, spojrzała mu głęboko w oczy i powiedziała:
- Kocham cię, Altul, mogę do ciebie mówić "tato"?

Artur rozszerzył usta, oczy zrobiły mu się dziwnie szkliste, przez chwilę konsternacja. Sama przestraszyłam się, że go to przerośnie. A on spojrzał na mnie i bezgłośnie spytał nad główką Julki: "Może?".
Kiwnęłam głową, a on przytulił ją i powiedział:
- Oczywiście, że tak, ja też cię bardzo kocham, córeczko.

Po czym mój niesamowicie męski facet przytulił moją Julkę i przez dobre 5 minut wstrząsały nim dziwne dreszcze. Płakał jak bóbr. Potem zaniósł ją do łóżka, przeczytał bajkę, przyszedł do mnie na kanapę, z niesamowicie szklistymi oczyma wtulił się we mnie i powiedział, że nigdy w życiu nie był tak szczęśliwy. Ja chyba też :)

#dWSKv

Nie potrafię robić niespodzianek. Kiedy coś po cichu zaplanuję, to jestem tym tak podjarana, że nie mogę utrzymać języka za zębami i część zdradzam, przez co druga osoba domyśla się, co planuję.
Cóż, mój chłopak nawet jak wie, o co mi chodzi, to udaje, że nie ma o niczym bladego pojęcia.

#PyGiJ

W moim odczuciu polski rynek pracy nadal jest głęboką patologią i piekłem, w którym w sposób bardziej lub mniej jawny jest obecna mentalność wyzysku, zamordyzmu, dziadostwa i horroru. Koniunktura i wskaźnik bezrobocia może stały się zapalnikiem jakichś zmian, ale to jeszcze lata świetlne i zwykłe pudrowanie, realnie nic się nie zmieni, dopóki nie odejdą na emeryturę dwa pokolenia Polaków.

Według mnie pracodawcy i szefowie mają dalej zakodowane w podświadomości te same zachowania. Jeśli nie jesteś w jakimś TOP 1 procent ludzi z najbardziej deficytowymi, ścisłymi umiejętnościami, to powiedzą ci, żebyś się nie przejmował, że nic takiego, ale i tu pojawia się cały problem, że wtedy twoje warunki będą tak dziadowskie, jakby się nic nie zmieniło, a i tak pewnie w końcu zaczną od ciebie wymagać, żebyś zaczął robić to co ci geniusze i czego niby nie musiałeś robić, no ale trzeba. Jeśli nie jesteś w tym TOP-ie, to możesz liczyć tylko na wyzysk, terror, horror, zmuszanie cię do jakichś chorych rzeczy, których nie chcesz robić, brak spokoju, próbę dokręcania ci śruby na każdym kroku.

Będziesz musiał nadążać za karierowiczami, Polakami, którzy postawili firmę i robotę na pierwszym miejscu i jest sensem ich życia. Nie powiedzą ci już tego wprost, bo coś tam się niby poprawia, ale nadal będzie niewyrażone oczekiwanie, żebyś się angażował ponad miarę i niezadowolenie, że nie chcesz.

Tylko że moim zdaniem jeśli ktoś w swoim być może jedynym życiu postawił na pierwszym miejscu jakąś firmę kogoś innego, z której ma tylko okruchy niewidoczne pod mikroskopem, to jest idiotą. Zmarnował swoje życie.

I jeszcze jedna ważna kwestia, nieważne, czy to jest mała, prywatna firma, czy jakaś korporacja. Dopóki pracują tam Polacy, to warunki, atmosfera i wszystko będzie tam do szpiku kości dziadowskie i beznadziejne. Podobać się będzie tam tylko takim, co stracili sens w życiu i jarają się swoją robotą.

#RPr2l

Miałem zły czas, gdy z moją Mamą zaczęło dziać się naprawę źle. Zacząłem pić.
Były dni, że w pracy byłem sam dla siebie. Czyli siedziałem przepisową ilość godzin. I - zacząłem kupować w takie właśnie dni poranne piwo.

Ktoś to jednak zauważył rano i doniósł szefowi.

Ten się pojawił nad ranem z moim wnioskiem urlopowym w ręce i dał wybór: idę do domu i on o tym zapomina, albo będę miał problemy na poziomie co najmniej policji.
Różnie o nim mówią, ale tego nie zapomnę. 


Mama nie żyje już 6 lat, a ja się trzymam.
Dodaj anonimowe wyznanie