Ostatnio postanowiliśmy sobie zrobić z żoną romantyczny wieczór. Mieliśmy też dwa powody do świętowania – wiosną po raz pierwszy zostaniemy rodzicami, ja dostałem awans. Romantyczna kolacja, zdecydowaliśmy się też wynająć pokój w hotelu.
Moja młodsza siostra studiuje w mieście, w którym mieszkam, ale zdecydowała się na akademik. Mimo dziesięciu lat różnicy mamy super kontakt. Zawsze była bardzo rozsądna i odpowiedzialna, więc kiedy zapytała, czy razem z dwiema koleżankami może na jedną noc zostać w naszym mieszkaniu, zamówić pizzę i pooglądać Netflixa, to się zgodziłem. Znałem te dziewczyny i wiedziałem, że są w porządku.
W środku nocy w hotelu obudził nas telefon od wkurzonej sąsiadki. Skarżyła się na hałasy w naszym mieszkaniu. Od razu tam pojechaliśmy.
Okazało się, że Marta (siostra) nas okłamała. Wkrótce po naszym wyjściu urządziła imprezę, tamtych dwóch dziewczyn w ogóle nie było. Mieszkanie wyglądało strasznie, śmierdziało papierosami, alkoholem i zielskiem. Łazienka też była w tragicznym stanie. Kilka osób miało na sobie nasze rzeczy. W większości byli to dalsi znajomi Marty i znajomi ich znajomych.
Złożyliśmy towarzystwu propozycję nie do odrzucenia – albo doprowadzą mieszkanie do porządku, oddadzą nasze rzeczy i sobie pójdą, oczywiście bez możliwości powrotu, albo wzywamy policję w sprawie narkotyków i kradzieży. Na szczęście mieli na tyle oleju w głowie, że przyjęli naszą ofertę. Wprawdzie narzekali niemiłosiernie, ale pod naszym czujnym okiem doprowadzili mieszkanie do porządku, łącznie z wypraniem pościeli. Na do widzenia zabrali swoje śmieci. My byliśmy wykończeni, wsadziłem siostrę do łóżka w pokoju gościnnym, zostawiłem na wszelki wypadek wiadro. Rozmowę odłożyłem na rano.
Rano Marta była na mnie wściekła. Dawni znajomi wg niej to banda nudziarzy, teraz ma lepsze towarzystwo, ale przeze mnie i moją żonę jest w towarzystwie spalona. Nie wiem, co jej odbiło, dawniej umiała bawić się z głową.
Poskarżyła się rodzicom. Matka uważa, że przesadziłem, przecież to tylko impreza, ojciec się wkurzył i stwierdził, że po wyjściu tej zgrai jeszcze powinienem siostrę przełożyć przez kolano i wlepić kilka mocnych klapsów, skoro zachowała się jak smarkula.
Marta dalej się dąsa. Za jakiś czas chcieliśmy powiedzieć jej, że będzie chrzestną (zawsze o tym marzyła), ale teraz moja żona się nie zgadza. Rozumiem ją, zresztą i tak chcemy jeszcze poczekać, zanim powiemy o ciąży.
Martwię się o młodą. Owszem, wkurzyła mnie i nie ufam jej jak dawniej, ale nie chcę też, żeby wpakowała się w jakieś kłopoty. Dowiadywałem się trochę o jej nowym towarzystwie i wiem, że gdyby nie Marta, pogadałbym z policją.
Mój facet jest chory. Przewlekłe. Od 6 lat przyjmuje silne leki głównie przeciwbólowe i bez nich nie wstanie z łóżka. Jedyny lek na tę chorobę dla niego nie jest skuteczny.
Przez te kilka lat odwiedził sporo lekarzy, dowiedział się sporo o chorobie, jednak gdy tylko się ktoś o tym dowie, to doradza. Choroba jest bardzo rzadka i u każdego rozwija się inaczej. Jedni przez 10 lat wezmą kilka ibuprofenów dziennie i może kodeinę raz na tydzień i nie mają problemów, a mojemu zaatakowało całe ciało i bez silnych leków opartych na morfinie nie jest w stanie wyjść z łóżka. Choroba rozwija się w ekspresowym tempie i walczymy.
Co jest denerwujące?
„Eksperci”. Pół godziny w internecie i już mówią o tym, jak bardzo kodeina jest uzależniająca, szkodliwa, lepiej jej nie brać. Moja mama starała się nawet ukryć kodeinę, aby jej nie brał. Jakbyśmy nie wiedzieli, że to nie jest witamina C, tylko silny lek. Jeżeli choroba jakimś cudem zacznie się cofać, to najpierw trzeba się zapisać na terapię odwykową, a nie „nie będziesz już brać, bo ja ci dam ziołowe tabletki, co sprawiają cuda”.
Porady ludzi, którzy jak tylko się dowiedzieli, że jest chory, to siedli do internetu i poczytali o przypadku, co ma stadium choroby mojego faceta sprzed 3 lat i mówią o cudownym leku, który mój facet brał 3 lata wcześniej i po roku przestał działać.
Najlepsza porada to pan znachor, który za drobną opłatą porozmawia z nim przez Skype i w ten sposób cudownie ozdrowi.
Dieta wyczytana w internecie też pomoże. „Po co masz iść z nim do dietetyka, skoro ja już wszystko wiem” – to słowa jednego z „ekspertów”.
Poza tym to wina tego trującego glutenu!
Czekam na poradę, że włożenie do pieca na pięć zdrowasiek uleczy wszelkie dolegliwości. Może i po takim piecu nie będzie chory, ale żywy też nie.
Trzymajcie kciuki, bo jeszcze medycyna konwencjonalna działa. Jak przestanie, to może poszukam jakiejś kozy, złożymy w ofierze, może pomoże.
Właśnie podziękowałam bezdomnemu, że mu dałam 2 zł.
Od paru lat, pod koniec czerwca, kiedy jest zakończenie roku szkolnego i kiedy patrzę na dzieciaki wychodzące ze szkoły ostatni raz przed wakacjami albo kiedy mówią w wiadomościach o tym wydarzeniu, wbrew własnej woli myślę sobie całkowicie bez emocji, że część tych dzieciaków już nie wróci do szkoły, bo podczas wakacji zginą w wypadkach albo umrą na jakieś choroby.
Wydaje mi się, że słyszę, jak skręcają mi kocioł w piekle.
Każdy z nas zastanawiał się kiedyś „Po co to?”.
Ja zastanowiłam się dziś (28 października), a brzmiało to tak: „Sąsiedzie kochany, po ch*j kosisz trawę o czwartej dwadzieścia w środku nocy?”.
Miałam koleżankę z podwórka. W naszej paczce byłam najstarsza. Nikt nie patrzył wtedy na wiek i fakt, że czasami było 7 lat różnicy między nami, nikomu nie przeszkadzał. Z N. nie kolegowałyśmy się jakoś bardzo, ale w wakacje grupowo chodziliśmy na lody, bawiłyśmy się w piaskownicy czy też mazałyśmy kredą po chodniku. Kiedy złamała nogę, brałam ją na plecy i odnosiłam do domu. Taka dziecięca znajomość z blokowiska.
Nasze drogi trochę się rozeszły, kiedy poszłam do liceum, a ona została w podstawówce. Czasami spotykałyśmy się jeszcze na ławce, kiedy w liceum wkuwałam najczęściej wzory z fizyki bądź matmy, a ta się ze mnie śmiała, że to gorsze niż chiński. Po latach nauki sądzę, że miała częściowo rację. Oddaliłyśmy się, ale żadna nie miała pretensji.
Dzień po najcudowniejszym koncercie na jakim byłam, dostałam wiadomość, że N. nie żyje. Jakiś gość potrącił ją na przejściu, kiedy wracała do domu. Przeleciała ponad dwa metry na sąsiedni pas ruchu. Zmarła na miejscu. Wypadek nie był z jej winy. Tamten nawet nie zahamował. Po przebadaniu kierowcy okazało się, że był pod wpływem narkotyków i alkoholu.
Na pogrzeb przyszło ze 100 osób: rodzina, przyjaciele, ludzie ze szkoły i z ZHP. Nigdy w życiu nie słyszałam, by jakakolwiek matka płakała tak bardzo jak jej. Po zakończonej ceremonii siedziałam jeszcze z jakieś 30 minut na cmentarzu i wyłam jak bóbr.
Za kilka miesięcy skończyłaby 15 lat.
Wiecie co jest najgorsze? Że ten typ ma kogoś z rodziny w prokuraturze. Ma zakaz prowadzenia pojazdów przez 3 lata. Tyle. Za jakiś czas znowu wróci na ulice swoim samochodem z naklejką „Lubię zapier*alać”.
A jej matka każdą rocznicę spędza cały dzień na grobie, trzymając w rękach jej młodszego brata.
Pracuję jako tester konsumenta perfum w jednej z polskich firm, która rozprowadza luksusowe perfumy w Polsce do sklepów, sieciowych drogerii itp.
Od tygodnia mam coś z zatokami i nie czuję żadnego zapachu.
Jak za pół roku wejdą jakieś dziwne perfumy, to wybaczcie.
Parę lat temu moja mama wyjechała za granicę do pracy. To był okres, kiedy chodziłam do 1 klasy liceum. Opiekę nade mną sprawowała najstarsza siostra. Zbliżał się czas wywiadówki w szkole, więc pani wychowawczyni napisała do siostry sms, z infromacją w rodzaju "Zapraszamy Panią na wywiadówkę, gdzie omówimy sukcesy i postępy pani córki w nauce". Moja siostra pomyślała, że to żart jej koleżanki, więc postanowiła odpisać "Moja córka jest idiotką i nie ma żadnych postępów w nauce."
Przez tydzień nie byłam obecna w szkole z powodu choroby. Nie miałam pojęcia dlaczego po powrocie do szkoły miałam spotkanie z wychowawcą i pedagogiem szkolnym. Myśleli, że jest u mnie jakaś patola. Wstyd totalny.
Na początek powiem, że jestem miłośnikiem wojska i zapalonym graczem ASG (strzelanie się replikami na kulki. Tylko takie dla dużych dzieci).
Sytuacja miała miejsce w wakacje. Podczas co tygodniowej, niedzielnej strzelanki. Wyobraźcie sobie sytuacje: las, gorąco jak cholera, rzadko padają strzały, bo teren gry jest bardzo rozległy, więcej tam się chodziło niż strzelało. Przez radio dowiaduję się, że ja jako snajper mam przypilnować takiej polanki, więc reszta grupy idzie działać dalej, ja znajduję dogodny krzak, kładę się, luneta na polanę i leżę. Mija jakieś 20 minut (inni by się znudzili, ale ja jestem cierpliwym człowiekiem) widzę ruch. W krzakach przy tejże polance. Poprawiam replikę, patrzę przez optykę. Niezbyt dużo widzę przez krzaki, ale widzę mundury, nie maja opasek na rękawach, moja drużyna miała. Mówię o tym przez radio mojej grupie, celuję i pyk. Pyk, pyk.
Ku mojej uciesze słyszę potężne bluzgi, mój karabin ma sporą moc, więc potrafi zaboleć. Ale jakoś nie mogłem po głosie skojarzyć, kto to. Nagle na polankę wybiega facet. Ma ze 45 lat, kompletnie typa nie znam, ubrany w moro, na głowie kapelusik. Tylko jakoś sprzętu brak, w ręce zamiast repliki trzyma... koszyk z grzybami.
O szlag, strzelałem do grzybiarzy. Wybiegam z krzaków, żeby przeprosić i ostrzec, że tu jest wojna kompozytowa (tak żartobliwie nazywamy strzelanki, od strzelania plastikowymi kulkami) i że może być niebezpiecznie, szczególnie bez ochrony oczu. Tylko kompletnie nie pomyślałem, że jak grzybiarze zobaczą wybiegającego z lasu snajpera z giwerą w łapie, to mogą, hmm, odczuć lekki dyskomfort psychiczny. Jak mnie zobaczył, to stanął jak wryty, przerażony. W tym momencie zorientowałem się w czym rzecz, odłożyłem replikę w trawę i powiedziałem, o co chodzi i przeprosiłem. Z krzaków wyszedł drugi, ubrany podobnie, jak się dowiedział, to zaczął się śmiać, ten pierwszy miał mniejsze poczucie humoru.
Często się nad tym zastanawiam, jak widzę grzybiarzy czy wędkarzy ubranych w stroje maskujące. Przed czym oni się maskują, przed borowikami? Żeby ich nie zauważyły i nie zwiały? A jak sami to praktykujecie, to uważajcie! W lasach mogą świszczeć białe kuleczki! :)
Pewnego dnia, podczas studiów, pewna dziewczyna gorąco się we mnie wpatrywała. Po chwili zaczęła głośno płakać, rzuciła się na podłogę i krzyczała w moją stronę, że to wszystko moja wina, przeze mnie Krzysiu jej nie kocha...
Krzysiu to mój eks, o którym wtedy już dawno zapomniałam. A w ten sposób poznałam jego żonę :D
Dodaj anonimowe wyznanie