W sumie to nic ciekawego, ale jest to dobry sposób na poprawienie sobie humoru.
Jestem młodym krwiodawcą, mam za sobą dopiero 2 zabiegi. Po ostatnim stwierdziłem, że co mi z tych czekolad, skoro i tak ich nie zjem (dieta itd.). Wpadłem na pomysł rozdania ich na oddziale położniczym.
Widok zmarnowanych mam, a dokładniej ich min, gdy dostały ode mnie czekolady, wynagrodził mi te 10 minut boleści ze źle wbitą igłą (nie wiem dlaczego, ale bolało cały czas, zupełnie inaczej niż za pierwszym razem).
Puenty brak, ale jednak chciałem to opisać.
Miałam za młodu kilka sporych kompleksów.
1) wada wymowy - śmiano się ze mnie
2) zadarty i szeroki nos - wyzywano mnie od kulfonów i ziemniaczanych nosów
3) masywne i krzywe łydki - sukienka wrogiem, chowałam jak się dało
4) małe piersi
5) brzydkie dłonie przez obgryzione do skóry paznokcie
6) nadmierne owłosienie - początkowo nawet nie zdawałam sobie sprawy z jego istnienia, dopóki w gimnazjum nie usłyszałam, że jestem dzikusem z lasu i nikt mnie nie będzie chciał.
Stan aktualny, status studentki:
1) wyćwiczyłam się sama, ani śladu po wadzie
2) pogodziłam się z nosem, choć z czasem chyba się wysmuklił :)
3) pokochałam szpilki i sukienki, które potrafią zdziałać cuda z nogami
4) jakoś tak same mi podrosły :P
5) przestałam obgryzać i zaczęłam dbać o dłonie z dnia na dzień
6) tak...
Nadmierne owłosienie to jedyna rzecz, która z czasem nabrała mocy i sprawiła, że gdy pojawiają się ciepłe dni płaczę nocami, bo nie mogę zaakceptować tego, że nie założę krótkiej bluzki czy sukienki bez pleców. To jest dla mnie obrzydliwe. A nie stać mnie na epilację laserową całego ciała (kark, plecy, ręce, brzuch,pośladki...)
Pomyślcie co mówicie innym zanim powiecie to głośno. Słów mojej koleżanki z klasy nie zapomnę nigdy. Ta sama sytuacja dotyczy osób chorych, grubszych, chudszych, niskich, wysokich...
Bezmyślnie wypowiedziane słowa mogą na zawsze zmienić czyjeś życie. Zastanówcie się, zanim kogoś obrazicie.
Jakiś czas temu szefowa ogłosiła mi, że zatrudniają nowego pracownika i że pewnie się ucieszę, bo pracował w mojej poprzedniej firmie w tym samym czasie co ja. Na dodatek na tym samym dziale. Oczekiwałem go z niecierpliwością, bo mieliśmy tam bardzo kompetentny i sympatyczny zespół i gdyby nie likwidacja działu, pewnie jeszcze długo bym tam popracował. Nie rozpoznałem nazwiska, więc stwierdziłem, że musi być to jeden z tych pracowników, do których mówiliśmy po ksywce. Kiedy przyszedł, okazało się, że z wyglądu też go nie kojarzę.
Na wszelki wypadek zadzwoniłem do poprzedniego przełożonego, który potwierdził moje podejrzenia. Koleś naściemniał w CV, a kadry tego nie sprawdziły.
Po moim zgłoszeniu sprawdzili wszystkie jego stanowiska (miał słabe wykształcenie, ale znał dwa ważne dla nas języki i angielski, no i miał niesamowite doświadczenie).
Okazało się, że nie pracował w żadnym z wpisanych miejsc. Przez rozmowę przeszedł, bo w niektórych miejscach miał znajomych, o innych popytał przez internet i znał szczegóły, dzięki którym nie wzbudzał podejrzeń. Języków obcych też nie znał, ale zdobył gdzieś najczęstsze pytania naszych rekruterów.
Myślę, że gościu do nas się nie nadaje, ale zaimponował mi takim przygotowaniem.
To było kilka dni temu. Moja przyjaciółka pokłóciła się ze swoim facetem, Karolem, bo ten nie toleruje jej kotów. W efekcie wyprowadziła się od niego do swojego mieszkania. Jako że była bardzo zdołowana tym faktem, chciałam ją trochę rozerwać i zabrałam ją na spacer do pobliskiego parku.
Rozmawiałyśmy o różnych pierdołach i w końcu rozmowa zeszła na temat rzeczonego Karola. W pewnym momencie wyprzedził nas obcy chłopak, a ja powiedziałam do koleżanki: "Co się dziwisz, że on się tak zachowuje. W końcu każdy Karol ma coś z głową. Jak dotąd nie poznałam normalnego Karola". Ledwo wypowiedziałam te słowa, chłopak, który nas wyprzedził, zatrzymał się, zawrócił w naszą stronę, podszedł do nas i powiedział: "Miło mi, KAROL jestem" i się zaczął śmiać. Myślałam, że zapadnę się pod ziemię...
Jestem kobietą i mam 31 lat i jestem z tzw. dobrego domu, tata lekarz. Co najmniej raz w miesiącu sypiam z bezdomnymi mężczyznami, których spotykam w mieście. Za każdym razem inny. Dlaczego? Chcę odegrać w ich życiu rolę, skoro jestem absolutnie nic niewarta to przynajmniej tacy bezdomni niech mają trochę przyjemności z tego życia. Z "normalnymi" chłopakami nie sypiam, nie interesują mnie
Mój tata ożenił się ponownie z kobietą gorzej wykształconą od niego, w dodatku roszczeniową, bo choć ona zarabia niewiele, uważa, że wszystko się jej należy. Ma dzieci w moim wieku, czyli takie, które są w wieku 20-30 lat. Ja jestem trochę starsza, bo mam 32.
Na początku miały miejsce subtelne przytyki, później próba zrobienia ze mnie „złej córki”, choć nigdy mama ani ojciec nie mieli ze mną problemów – dobrze się uczyłam, skończyłam studia itd. Często udowadniała, że mi się nic nie należy po tacie – który zresztą żyje nadal, chyba jej na złość, bo wobec taty również potrafi być niemiła. Tata jednak był przez długi czas na to ślepy, ona i jej dzieci go sprytnie omamili.
Jakiś czas temu postanowiłam rzucić pracę biurową i wyjechałam zarobić za granicę. Pracowałam tam przez 3 lata i oszczędzałam na wszystkim. Gdy wróciłam, mama dołożyła mi 100 000 (z puli podziału majątku po rozwodzie z tatą) i tak kupiłam sobie w tym roku małe mieszkanie bez kredytu. Wróciłam też do pracy w biurze. Mieszkanie póki co wynajmuję, a sama mieszkam w niewielkiej kawalerce, czasem pomieszkuję u partnera.
Kiedy macocha dowiedziała się o mieszkaniu (tata jej wygadał), stwierdziła, że jej córka z mężem i dzieckiem nie mają gdzie mieszkać i gnieżdżą się u nich, a ja mam własny lokal, więc powinnam im go udostępnić. Powiedziałam, że kosztuje tyle i tyle, a chcę go wynajmować. A ona na to, że oni nie mają pieniędzy, a jeśli już mieliby płacić, to chyba o wiele mniej, bo ich nie stać. W końcu nie wytrzymałam i jej wygarnęłam wszystko, że mogli sobie sami zapracować i to ich sprawa, a jej córka nigdy mnie jak siostrę nie traktowała. No i rozpętała się awantura, że jak to tak, że przecież jej córka zawsze była dla mnie miła, a zarobić pieniędzy nie mieli jak, bo mają dziecko. No to ja na to, że w takim razie mogli pomyśleć, zanim się na nie zdecydowali. Macocha powiedziała: „Dobrze, w porządku”, zrobiła smutną minę i usiadła w drugim pokoju, jakby się miała rozpłakać. Wszyscy łącznie z tatą poszli ją pocieszać.
Słyszałam, jak mówi do taty, że to niemożliwe, że mogłam sama (prawie sama, bo mama mi trochę pomogła, ale to nie jej sprawa) zarobić na mieszkanie i że wszystko bym chciała dla siebie. No i wyszłam na tę złą, niewdzięczną córkę, która nie chce się niczym podzielić. Bo przecież pensja z etatu by mi wystarczyła. Może i tak, ale po to właśnie harowałam w Holandii, żeby później tej kasy mieć trochę więcej.
Serio jestem egoistką, bo przybrana „siostra”, która nigdy nie traktowała mnie jak siostrę, ma z mężem mniej pieniędzy i mają dziecko?
No sorry, są różne metody zabezpieczeń, trzeba tylko trochę pomyśleć.
Zastanawiam się, czy nie zerwać z nimi kontaktu...
Nigdy nie przypuszczałam, że zdarzy się to właśnie mnie.
Wracałam w niedzielę wieczorem gdzieś ok. 23.
Zamówiłam taksówkę, podałam adres i tak spokojnie sobie jadę. Wdałam się w gadkę z kierowcą, a byłam nietrzeźwa. Dowiózł mnie na miejsce, zapłaciłam za kurs i wtedy on widząc, że język mi się plącze, wysiadł z samochodu, otworzył drzwi z tyłu, zsunął spodnie i zaczął się do mnie dobierać. Powiedziałam, że nie chcę, żeby to robił i na szczęście przestał. Chciał po mnie wrócić i zabrać do hotelu, ale czym prędzej uciekłam do domu.
Zupełnie nie rozumiem, jak można próbować wykorzystać w tak podły sposób dziewczynę, widząc, że nie jest trzeźwa? Kim trzeba być?
Dzisiaj rano ostro pokłóciliśmy się z mężem. Właśnie był w trakcie wylewania swoich żali, gdy nagle usłyszałam "...i zejdź z tych płytek, bo są zimne, a jesteś na bosaka i się przeziębisz!".
Kłótnia kłótnią, miłość miłością - małżeństwo od 11 lat :)
Pewnie już słyszeliście gadanie o tym, że jak się ma dzieci, to życie towarzyskie idzie w odstawkę. To nieprawda! A właściwie wypadałoby powiedzieć, że „niektóre dzieci niszczą życie towarzyskie”. Nieświadomie, bo nieświadomie, ale zawsze.
Ponad rok temu urodziłam śliczną córeczkę. Młoda rozwija się pięknie. Odkąd nauczyła się chodzić, wszędzie jest jej pełno.
Ostatnio zaprosiłam na obiad kilkoro znajomych z dawnych lat. Było wspaniale. Wypiliśmy parę lampek wina, mąż przygotował jakąś śmierdzącą pieczeń (przeholował z przyprawami), a atmosferę umilała nam płyta z przebojami naszej młodości. Córeczka latała po całym mieszkaniu, nawiązując kontakt ze wszystkimi gośćmi. Pośrodku pokoju zrobiła sobie taki placyk wystawowy, gdzie znosiła swoje zabawki. Stosik szybko rósł. Młoda przytargała już wszystkie lalki, konika na biegunach, kilka pluszaków i resoraki (uwielbia je). Wszyscy goście byli zachwyceni tą prezentacją.
W pewnej chwili pęcherz przypomniał mi o sobie, więc pobiegłam do ubikacji. Kiedy wychodziłam z kibelka, zobaczyłam, że mąż szykuje już deser, więc cała w skowronkach pomaszerowałam do salonu. Zastałam ciszę. Niezręczność była wręcz namacalna. Wszyscy znajomi siedzieli w ciszy, patrząc na środek pokoju, a tam, na czubku misternie skonstruowanej piramidy z zabawek, pluszaków, przytulaków, słodkich poduszeczek, grzechotek i klocuszków, moja córka właśnie z mozołem instalowała wielki, czarny wibrator... Absolutną ciszę w pokoju wypełniało jedyne cichutkie niczym trzepot muszych skrzydełek „bzzzzzzzzz”...
Po chwili zorientowałam się, że koło mnie w drzwiach stoi mój małżonek z tacką pełną koreczków owocowych. Równie zmieszany i przerażony jak ja. Chciałam jakoś wybrnąć z tej sytuacji, no i wypaliłam do córeczki: „Znowu grzebałaś w emmm... narzędziach tatusia, co?”.
Naprawdę liczyłam na to, że uwierzą mi na słowo, że to nie wibrator, tylko skomplikowane narzędzie przydatne w reperowaniu naszej Skody...? Tylko się pogrążyłam. A nasi goście nie mogli już nic zjeść, bo przez resztę spotkania dławili się ze śmiechu.
Po tym wydarzeniu zainwestowaliśmy w blokady do szuflad w sypialni. Świetny wynalazek – polecam wszystkim rodzicom!
Za dzieciaka byłam nielubiana, więc doskwierała mi samotność. Uciekałam od niej dzięki książkom, kreskówkom i filmom o magii, wróżkach, elfach i innych księżniczkach na jednorożcach. Najpierw byłam tylko odbiorcą, z czasem zaczęłam tworzyć własne opowiadania (kiepskie, ale nie liczyło się to, bo dawały mi radość). Praktycznie żyłam zmyślonym światem i przeszkadzało mi, że rzeczywistość jest taka "zwykła", no ale co zrobić. Z wiekiem zdobywałam coraz więcej znajomych, ale moja pasja pozostała. Nie zwierzałam się z niej zbytnio, bo i tak już byłam uznawana za dziwną. W najlepszym przypadku usłyszałabym "o, ja też lubię Harry'ego Pottera", ale dla każdego był to jedynie film.
Zastanawiałam się, kiedy w końcu z tego wyrosnę. Nie wyrosłam. Mam 28 lat, niezłą pracę i udane życie towarzyskie. Mało rzeczy w życiu realnym mnie ciekawi i za nic się do tego nie przyznam nawet najlepszej przyjaciółce. Koleżanki marzą o weselu, dzieciach, własnym mieszkaniu, a mnie to nudzi. Z moich marzeń żadne nie jest realne, no, może tylko to o związku, ale z tym i tak mi ciężko. Poza tym, marzę między innymi o zamczysku i magicznych mocach. Najbardziej sobą czuję się raz do roku, w bajkowym stroju, podczas imprezy halloweenowej. Owszem, próbowałam zwalczyć moje dziwactwo, ale dopiero gdy je zaakceptowałam i uznałam za integralną część mojego życia, o której nikt nie musi wiedzieć, poczułam się naprawdę szczęśliwa. Możecie się śmiać, mnie samą trochę to śmieszy.
Dodaj anonimowe wyznanie