#Z5j4Y
Brałam udział w wymianie uczniowskiej. Przydzielili mi miłą, ciągle pogodną Niemkę, u której spędziłam fajny tydzień. Nadszedł czas, kiedy ona przyjechała do mnie, moja mama (nie mam pojęcia czemu, serio) stwierdziła, że zjemy zupki chińskie. Istotne dla historii jest to, że mam spore rodzeństwo, które rano lubiło robić sobie tosty, a u mnie w kuchni by podłączyć toster trzeba było odłączyć czajnik.
No więc wchodzę z koleżanką do domu, rozgadana, zestresowana, włączyłam czajnik, przygotowałam talerze z makaronem i przyprawą. Nikogo nie było w domu, to poszłyśmy oglądać dom. Wróciłyśmy do kuchni, patrzę - czajnik wyłączony, to dawaj, zalewam zupki i zostawiam pod przykryciem. Niemka zaczęła czuć się jak w domu, wzięła talerz i zaczęła jeść, ja ogarniałam trochę dom. W końcu siadłam nad zupą... i dostałam minizawału. Zupa była zwyczajnie zimna. Nie, nie wystygła... Zalana zimną wodą. Patrzę - czajnik odłączony: no to jesteśmy w domu. Koleżanka miała bardzo zmieszana minę, a ja wstydziłam się przyznać (i nie do końca wiedziałam, jak jej to wytłumaczyć po niemiecku), więc improwizowałam i zapytałam radośnie, czy zupa smakuje i zaczęłam tłumaczyć, że w Polsce jak jest upał, to zalewamy zupki chińskie zimną wodą, bo po co nam gorąca zupa.
Nigdy nie zapomnę jej uprzejmie radosnego uśmiechu, podczas gdy w oczach malował się strach. Do tej pory nie wiem, co w tej sytuacji jest dziwniejsze: moje nietypowe rozwiązanie problemu czy to, że ona to zjadła.
Przepraszam, Polsko. Byłam młoda i głupia. Zostało tylko "i".
Nie rozumiem czemu wstyd było się przyznać? Wystarczyło powiedzieć, że ktoś wyłączył czajnik i się woda nie zagotowała. A jakby do zupy wleciała mucha, to też byś tłumaczyła, że w naszym kraju tak się je?