Wczoraj wieczorem mój facet oglądał jakiś filmik opowiadający o dziewczynach z OF. Skomentował to potem, że to przecież zwykłe panie lekkich obyczajów są i nie wie co trzeba mieć w głowie, żeby się tak upodlić. Ja stwierdziłam, że to prawo popytu i podaży. Gdyby nie było facetów, którzy za to płacą, to by nie było tych dziewczyn. A tak to sobie znalazły sposób zarobku na jeleniach i teraz są milionerkami. Czy to popieram? Nie, ale takie są fakty i tyle. Potem mnie zapytał, czy ja bym też tak chciała zarabiać. Powiedziałam, że nie i dodałam ze śmiechem, że ja to już jestem na to za stara, no i nie jestem wolna, ale gdybym była młodsza i sama albo gdyby mojemu partnerowi to nie przeszkadzało, to czemu nie? To był ŻART oczywiście. Jego reakcja jednak mnie zszokowała! Wykrzyknął do mnie: „Ty kurwo! To taka jesteś? Teraz się dowiaduję? Zero godności, zależy ci tylko na pieniądzach?!”.
Doskonałe pamiętam całą tę wypowiedź. Raczej nigdy tego nie zapomnę. Jesteśmy razem prawie 9 lat. Dziewięć cholernych lat! Nigdy w życiu się tak nie zachował. Nigdy mnie nie wyzywał, a tu takie coś? I to z jakiego powodu? Przecież nic nie zrobiłam. Nie uważam, że sobie zasłużyłam na takie słowa. Tak mnie to zatkało, że nic nie powiedziałam. Nie potrafiłam wykrztusić z siebie słowa. A on? Też już nic nie powiedział, tylko poszedł się myć, a potem jak gdyby nigdy nic położył się koło mnie spać (jak tak do mnie krzyczał, to ja już leżałam w łóżku). Rano miał wyjazd służbowy (już dawno zaplanowany), wstał więc bardzo wcześnie. Ja jeszcze spałam. Wyszykował się i wyszedł. Nawet się nie pożegnał, chociaż zawsze to robił, nawet jak spałam, to dawał mi buziaka, zanim wyszedł. Teraz nic. Jak dojechał na miejsce, to też nie dał mi znać. Zawsze mi pisze wiadomość. Później też nie zadzwonił, a zawsze to on dzwoni, jak może rozmawiać.
Nie wiem co o tym wszystkim mam myśleć i jak się czuć. Ja też do niego nie dzwonię, bo co mam mu powiedzieć? „Hej skarbie, to twoja kurwa?” No w głowie mi się nie mieści, że mógł tak do mnie powiedzieć. Nie będzie go jeszcze dwa dni. Być może przez ten czas wymyślę, co w takiej sytuacji robić, bo na razie nie mam pojęcia. To jakieś surrealistyczne. Nie mogę jakoś nadal pojąć, że to się naprawdę wydarzyło.
Historia z dzieciństwa. Chodziłam wtedy do szkoły podstawowej. Moja mama codziennie do późnej nocy siedziała ze mną nad lekcjami, nie pozwalała wychodzić do koleżanek. Ja to rozumiem. Chciała, żebym się dobrze uczyła.
Jednak do dziś pamiętam chwile, w których tłukła mnie ręką, paskiem, czym się dało, bo źle przeczytałam słowo lub źle odrobiłam pracę domową. Nigdy nie sprawiałam kłopotów wychowawczych, ale to nie powstrzymywało mojej matki od okładania mnie z byle powodu. A ja naprawdę się starałam.
Oberwało się nawet mojej młodszej siostrze (wtedy miała może 3 lata), gdy się zgubiła w drodze z kościoła. Nie, mama się nie ucieszyła, jak siostra się znalazła, tylko zlała ją na oczach ludzi. Nawet nie było mowy, że to jej wina, bo to ona nie upilnowała ruchliwego dziecka. Nigdy nie rozumiała, że agresja rodzi agresję.
Wybaczyłabym jej klapsy, rozumiem, że czasem samotny rodzic nie daje rady. Ale klapsy, a nie kable, paski....
Moja mama ma dużo zachowań „patologicznych”, co odbiło i odbija się nadal na mojej psychice. Nienawidzę jej za to, chociaż bardzo kocham, bo poświęciła dla mnie wiele.
Mam niespełna roczną kotkę rasy Devon Rex oraz dwie sąsiadki w wieku 7 i 8 lat. Jak powszechnie wiadomo, koty tej rasy są trochę jak psy, lgną do ludzi i lubią spędzać z nimi czas. Kiedy tylko owe dziewczynki zjawiają się na podwórku, moja kotka siada na parapecie i głośno zawodzi, żeby ją wypuścić do dzieci. Dziewczyny też nie posiadają się z radości, kiedy mogą się pobawić z kotkiem...
Ostatnio zrobiłam się trochę zazdrosna i gdy tylko słyszę, że sąsiadki wychodzą się pobawić, zamykam okna, wyciągam wszystkie zabawki i bawię się z kotem, żeby tylko chciała ze mną zostać. Bo to mój kotek!
Zacznę od tego, że mam 23 lata i jestem chory na dość rzadką chorobę neurologiczną. Nie, nie moi drodzy – nie będzie to historia, że mi źle, bo mam za małą rencinę, ludzie mnie odtrącają albo że nie mogę dosięgnąć z wózka piwa na ladzie w barze (btw. tak czasem bywa, ale nie o tym :D). Muszę używać wózka inwalidzkiego na dłuższe dystanse, ale generalnie chodzę i mam władzę w nogach. W swoim krótkim życiu staram się nie robić dramatów typu: łojej, bo ja to w piłkę nie mogę grać, mechanikiem to nie zostanę, bo nie dam rady itd. W pewnym momencie zrozumiałem, że choroba jest częścią mnie i że muszę dobrać sobie taką pracę i w taki sposób ułożyć życie, aby zminimalizować ograniczenia, które są obecne w moim życiu. W temacie układania życia – studiuję, pracuję, nie zamykam się, mam bliskie mi osoby, które mnie wspierają, słowem – wzorowy niepełnosprawny z chęcią do życia.
Problemem jest jednak fakt, że nie mam dziewczyny. Co w tym takiego? Otóż wiele kobiet twierdzi, że jestem przystojnym facetem. Choroba w żaden sposób nie zniekształciła mojego ciała, a do tego dbam o siebie – mam tu na myśli treningi, ubieram się modnie, do fryzjera chodzę regularnie (wierzcie mi, nie zawsze tak jest wśród osób niepełnosprawnych), do tego mam swoje pewne zainteresowania i raczej daleko mi do klasycznego nudziarza. Szczerze mówiąc – problem tkwi we mnie. Nie potrafię się przełamać, aby stworzyć normalny związek. Z jednej strony pragnę związku, ale w mojej głowie istnieje takie przekonanie, że nie sprawdzę się w roli chłopaka lub męża. No bo jak to… nic konkretnego w domu nie naprawię, trzeba mi pomagać, nie będę mógł nosić wybranki na rękach i robić różnych świetnych rzeczy, które robią pary. Niby jak sobie logicznie pomyślę, to przecież choroba nie oznacza, że muszę zrezygnować ze związku, ale kiedy zaczynam się zbliżać emocjonalnie do jakiejś dziewczyny, mój mózg zaciąga wszystkie hamulce i migają wszelkie możliwe czerwone lampki. Dostrzegam, że wina leży po mojej stronie. Być może jeszcze nie znalazłem nikogo, w kim się naprawdę zakochałem? Póki co stanęło na tym, że odtrąciłem już cztery kobiety. Każda z nich miała wielkie serce i jak mi się wydaje – świetny charakter.
Uprzedzam anonimową poradnię – myślę o psychologu, ale wiem, iż wszystko sprowadza się do tego, że trzeba spiąć poślady i postawić wszystko na jedną kartę.
Mój tata zmarł półtora roku temu. Do tej pory zdarza mi się słyszeć odgłos jego kroków na klatce schodowej i dźwięk klucza przekręcanego w zamku...
Nie mam prawa mówić, że miałam złą matkę czy tatę, bo są to ludzie, którzy naprawdę wiele dla mnie poświęcili i na których mogę liczyć w trudnych sytuacjach, ale było też kilka zdarzeń, które nigdy nie powinny się były zdarzyć i które są moimi demonami przeszłości. Opowiem o jednej z nich.
Miałam około 6 lat. Od pewnego czasu ciągle odwiedzała mnie 3 lata starsza kuzynka, która mieszkała kilkanaście domów dalej. Od jakiegoś czasu przychodziła codziennie i bawiła się ze mną godzinami. Pewnego dnia wyszłyśmy z domu na dwór. Miałyśmy iść do niej, ale ona powiedziała, że musi jeszcze skorzystać z łazienki i poprosiła, abym ja poczekała na nią na zewnątrz. Mój tata oglądał telewizję w pokoju, jeszcze na takim starym telewizorze. Dzień był słoneczny, więc na ekranie odbijała się ściana kuchni, a na tej ścianie – kredens. W jednej z szuflad znajdował się portfel.
Jak się już pewnie domyślacie, moja kuzynka zakradła się, otworzyła tę szufladkę i wzięła sobie 20 złotych. Nie była w żadnej łazience. Mój tata widział to, ale nie zareagował. Do dziś nie wiem dlaczego.
Siedziałam z kuzynką u babci, kiedy wpadła mama. Była bardzo zdenerwowana. Zrobiła mi ogromną awanturę – przy babci, kuzynce i jeszcze przy kimś, już nie pamiętam. Pamiętam, jak płakałam schowana pod pierzyną babci, bo ja nie ukradłam tych 20 złotych.
Co ciekawe, potem usłyszałam za ścianą, będąc już w domu, że mama robiąc mi tę awanturę, wiedziała, że to nie ja, bo tata zdążył jej już powiedzieć. To była szopka, która chyba miała nakłonić kuzynkę do przyznania się do winy, czego ona i tak nie zrobiła.
Nigdy nie zapomnę tego upokorzenia. Tych krzyków, płaczów, wyzwisk, tego braku powietrza pod pierzyną, bo chowałam się tam ze strachu. Było mi tak wstyd, bo wszyscy na mnie chcieli patrzeć. Wszyscy myśleli, że to ja...
Mam ponad 20 lat, a i tak nie umiem o tym zapomnieć. I do dziś nie usłyszałam pierdolonego przepraszam.
Nie znoszę swojego brata, bo jest upośledzony. Nie jakoś bardzo. Lekko, jednak na tyle, żeby uprzykrzało to codzienność. Nie przeprowadzi się z nim normalnej rozmowy. Nie pójdzie do sklepu zrobić zakupów, nawet jeżdżenia do szkoły autobusem trzeba go było nauczyć od zera, powtarzając to po parę razy. Nie łączy prostych faktów i nie rozumie poleceń. Raz gdy dostałem do sprawdzenia jego pracę domową (test ABC z biologii i chemii) złapałem się za głowę, bo odpowiedzi były tak kretyńskie, że jedyne co pozostało to śmiech. Oczywiście rodzina trzyma go pod kloszem. To ja jestem tym złym, bo go nie lubię, bo nie chcę się nim opiekować (jest mi zupełnie obcą osobą) i zwracam uwagę na fakt, że papierek o upośledzeniu go na świecie nie ustawi.
A fakt, że całe życie byłem na drugim miejscu jako ten mniej ważny, bo on zabierał całą uwagę i miłość mojej rodziny nikogo nie obchodzi. Nie obchodzi nikogo moja niska samoocena od dzieciaka, depresja i problemy w kontaktach z ludźmi (nie potrafię budować relacji i mam fobię społeczną), co wykształciło się we mnie przez sytuację w domu.
Piszę to wszystko z żalu i tego, że nikt nie potrafi zrozumieć, co czasami czuje rodzeństwo takich osób. A wierzcie mi, że faktem jest to, że często taki brat czy siostra mają się samobiczować za to, że nie czują nic pozytywnego w odniesieniu do rodzeństwa i są za to gnojeni przez znajomych i rodzinę.
Mam mały biust. Nie przeszkadza mi to, o operacji nie myślałam. Widziałam kiedyś w telewizji program o operacjach plastycznych. Występowała w nim kobieta, która planowała sobie powiększyć piersi, zrobiła to, były też pokazane jej losy po operacji. Właściwie jedyne co pamiętam z tego programu, to jak wyglądała kilka/kilkanaście dni po zabiegu – jak cień człowieka, ledwo miała siłę, by cokolwiek powiedzieć przed kamerami, płakała, mówiła, że bardzo boli, nie ma już siły itp. Prawdopodobnie jak już zakończyła rekonwalescencję była zadowolona z efektów i zgaduję, że nie żałowała, jednak ja tego nie pamiętam. Zapamiętałam to, jak cierpiała i utwierdziłam się w przekonaniu, że mi taka operacja potrzebna nie jest, bo zwyczajnie nie warto. Oczywiście, jeśli jakaś kobieta ma kompleksy z powodu rozmiaru swoich piersi i taki zabieg miałby podnieść jej samoocenę, a tym samym poprawić jakość jej życia, to ja absolutnie tego nie krytykuję – może w przypadku takiej kobiety warto. Chodzi mi tylko o to, że ja kompleksów nie mam i że ja operacji ani nie chcę, ani nie potrzebuję.
Niedawno zaczęłam się z kimś spotykać. Jakiś czas temu zapytał, czy powiększę sobie dla niego piersi. Już sam fakt, że ośmielił się o to prosić, jest dla mnie niepojęty. Gdybym się żaliła, że mam za mały biust i go nie lubię, to jakaś delikatna sugestia operacji byłaby do przeżycia, ale on tak prosto z mostu, bez żadnego wywiadu co ja o tym sądzę. Zabrzmiało to dla mnie tak, jakby powiedział, że mnie po prostu nie akceptuje. Na moje: „Raczej nie” (tak mnie zaskoczył pytaniem, że nie zaprzeczyłam bardziej stanowczo), zapytał: „Czemu nie?”. Moją odpowiedź poprzedziło żałosne westchnięcie, a w głowie od razu pojawił się obraz tamtej kobiety z telewizji. Odpowiedziałam, że wiąże się to z miesiącem zwolnienia lekarskiego, bólu i cierpienia. Tu moim zdaniem powinien nastąpić bezpowrotny koniec dyskusji, ale on kontynuował, pytając: „I tylko dlatego?”. Tak jakby to, że miałabym przez miesiąc cierpieć, nie miało dla niego żadnego znaczenia, jakby najważniejsze było to, żebym miała taki biust, jaki jemu się będzie podobał, bez względu na wszystko.
Musiałam to z siebie wyrzucić, bo chociaż minęły ponad dwa tygodnie od tego dnia, ja wciąż to rozpamiętuję.
Gdy byłem jeszcze małym dzieckiem, myślałem, że jak zje się ziele angielskie, to nieodwracalnie zacznie się mówić po angielsku. Unikałem więc tego ziela jak ognia, bo bałem się, że zacznę mówić w innym języku.
To co tutaj napiszę całkowicie opisze moje dotychczasowe życie od tak dawna, jak tylko pamiętam, aż do dnia, w którym to piszę i z olbrzymim prawdopodobieństwem, że nawet poza ten dzień.
Gdy to piszę, mam 36 lat. A można powiedzieć, że całe życie jestem całkiem sam. Co z tego, że miałem rodziców i dziadków. Ojciec alkoholik przypominał sobie o moim istnieniu tylko pod wpływem. Obiecywał wtedy różne rzeczy, których nigdy nie spełnił, a ja jako dziecko wierzyłem. Z matką było gorzej. Nigdy ze mną nie rozmawiała tak po prostu. Odzywała się, a dokładniej wrzeszczała, jak miałem słabe oceny, myśląc, że to zmobilizuje mnie do lepszych ocen. Nigdy w życiu nie dostałem nawet życzeń na święta czy urodziny. Te okazje wykorzystywane były, żeby kupić mi ubranie, co i tak robiła w ciągu roku kilka razy. W szkole od pierwszej klasy byłem kozłem ofiarnym, nad którym wiele osób się znęcało. Bicie, wyzwiska, poniżanie. Ci, którzy byli neutralni, trzymali się na dystans, żeby nie dostali rykoszetem. W czasach szkoły nie miałem żadnych kolegów ani koleżanek. Od podstawówki aż do ostatniego dnia technikum. Dziewczyny unikały mnie na potęgę, dopóki nie dostałem dobrej pracy w branży, którą lubię. Chociaż tam też kierownik oznajmiał wszystkim, że się do niczego nie nadaję. Jak były podwyżki, zawsze byłem na samym końcu listy i zawsze dostawałem najmniej. W swoim życiu miałem tylko jedna dziewczynę, z którą mam dziecko. Wszystko było dobrze, dopóki zarobki drastycznie nie spadły. Dwa lata szukania dodatkowej pracy nic nie dały. Nigdzie mnie nie chcieli. Dziewczyna zaczęła żyć własnym życiem i spotykać się z innymi, ja zostałem z alimentami i niespłaconym kredytem. Jestem sam od 2018 r. Żadna dziewczyna mnie nie chce. Myślcie co chcecie, ale teraz każda, z którą uda mi się spotkać, bardzo bezpośrednio i dosadnie daje mi do zrozumienia, że bez pieniędzy jestem nikim. Ledwo wystarcza mi na życie, nie wyjeżdżam na wakacje, nie mogę jeść tego, na co mam ochotę. Mając 36 lat, nadal mieszkam w domu rodzinnym. Nigdy nie miałem zdolności kredytowej na własne mieszkanie. W oczach innych jestem nikim. Kompletnie nie wiem o czym rozmawiać z ludźmi, kolegów i koleżanek nadal nie mam, nawet rodzina ma mnie gdzieś... Czasem widuję swoich oprawców z dzieciństwa i nie, karma nie wraca. Mają rodziny, jeżdżą dobrymi samochodami pomimo różnych krążących na ich temat plotek o konflikcie z prawem (pobicia, gwałty itp.). Jedyny plus tego, że mnie nie poznają i nie muszę z nimi zamieniać słowa, gdyby mnie zaczepili...
Dodaj anonimowe wyznanie
Wy z tych komentarzy naprawde jestescie tak zje#ani? Za to że zażartowała w złym momencie, on ma prawo ją wyzywac? Traktowac jak powietrze? Co za chory świat...
Nawet gdyby marzyła o koncie na OF, to sie mowi "okej, czyli nam nie podrodze, żegnamy sie" a nie "ty kur#o". A wy tu przyklaskujecie. Obym nigdy was nie spotkała
Twój żart był prawdę mówiąc trochę dziwny, ale z drugiej strony reakcja faceta również delikatnie mówiąc pozostawiała wiele do życzenia. Normalna osoba być może byłaby w szoku jeśli wzięłaby to na poważnie, ale wtedy zapytałaby, czy mówisz serio albo powiedziała, coś w stylu, że się tego po Tobie nie spodziewała. Poza tym trochę słabo, jeśli Twój własny facet nie wyłapuje Twoich żartów, przeważnie jeśli ludzie się dobrze rozumieją, nie ma z tym problemu, bo maja podobne poczucie humoru. Więc ja bym się nad tym związkiem zastanowiła na Twoim miejscu, bo porywczość, to nie jest zbyt dobra cecha. W końcu go nie zdradziłaś, ani nic takiego, żeby tak zareagował.
A jeśli chcesz koniecznie to ratować, to napisz mu smsa (nie dzwoń, skoro się tak zachował, ani nie przepraszaj, bo nie masz za co, ale potrzebne jest wyjaśnienie) w stylu " Cześć. Chciałam Ci tylko napisać, że to co powiedziałam ostatnio, to był żart, ale nie pozwoliłeś mi nawet dojść do słowa. Myślałam, że mnie znasz na tyle, żeby to wiedzieć.... Zamiast tego mnie wyzwałeś od najgorszych i szczerze mówiąc, nie wiem co będzie dalej, bo bardzo mnie to zabolało. Muszę sobie to wszystko poukładać w głowie. Trzymaj się, pa".
I niech on wszystko przemyśli, bo jego reakcja była mimo wszystko nieadekwatna do sytuacji. Tylko w sytuacji zdrady zrozumiałabym wyzwanie kogoś w ten sposób. No i mało kumaty, ten Twój facet, że wziął to na poważnie, bez obrazy, ale nie trzeba być geniuszem, żeby pomyśleć, że może być to powiedziane żartem.