#2Hae5
Mam przyjaciółki, lecz one mają swoje rodziny, swoje drugie połówki, a coraz mniej czasu dla mnie. Cierpię na nieuleczalną chorobę i choć brzydka nie jestem, wątpię, by ktoś mnie zechciał taką uszkodzoną. Z mamą też jest coraz gorzej. Gdy boli ją głowa, gdy gorzej się czuje, boję się, że patrzę po raz ostatni na najdroższą mi osobę. Wiem, że kocha mnie nad życie, jak ja kocham ją za wszystko, co dla mnie zrobiła.
Boję się, że zostanę sama, nikt nigdy więcej nie będzie mógł powiedzieć, że jestem jego wszystkim, że kocha mnie najbardziej na świecie. Że ja nie będę mogła nazwać nikogo najważniejszą osobą w całym życiu.
Najbardziej na świecie boję się samotności.
Ja wiem jak to brzmi beznadziejnie, ale jeszcze znajdziesz. Ja swoją miłość poznałam na krótko przed 29 urodzinami, kiedy już dawno się pogodziłam z tym, że będę sama. Nawet już to polubiłam, osiągnęłam ten spokój w głowie, że hej, to nawet nie jest takie złe. A potem w ciągu miesiąca poznałam osobę, która wywróciła moje życie emocjonalnie na lewą stronę :) I tu warto dodać, że moja miłość pokochała mnie kiedy miałam ogromne problemy z trądzikiem i ważyłam 120 kilo, podczas gdy sama jest wyglądowo idealna. I nie przeszkadzało jej to jak wyglądam, bo to nie miało znaczenia; liczyło się to kim jestem, jaką osobą, co lubię robić w wolnym czasie, jakie mam hobby itd. To było spoiwem, a nie wygląd. I no, wiele miesięcy byłam podejrzliwa, bo nie wierzyłam, ze może jej to nei przeszkadzać.. a jednak :) Co prawda schudłam dużo, przy okazji poprawiła mi się cera, ale dalej nie mam wygląu modelki. Za to już niebawem zyskam nową lokatorkę :)
Co do mamy... been there, done that. Boisz się tego, co nieuniknione, ale jeszcze przez wiele wiele lat może nie nastąpić. Z opisu wynika, ze sama sobie z tym nie poradzisz. Idź do psychiatry/psychologa. Uwierz mi, że życie bez lęków, bez tego paranoicznego strachu o najbliższych to inny wymiar przyjemności. Inny świat. Nie skazuj się na to cierpienie.
Nie wiem na czym polega Twoje "uszkodzenie", ale mój jedyny w życiu w związek zawiązał się, gdy leżałam połamana w łóżku szpitalnym i nosiłam pampersy. Bardzo się wtedy otworzyłam na ludzi i chętnie do mnie przychodzili, a ja rozmawiałam z nimi z uśmiechem o ich różnych sprawach, chociaż momentami ciężko mi było skupić się na rozmowie przez ból od drutu w nerwie. Gdybym zadręczała się wtedy jaka jestem brzydka i wybrakowana, to pewnie bym wszystkich odstraszyła. Jeśli ja wtedy mogłam, to Ty też możesz zmienić podejście.
O kurczę, brawo! Okazałaś się wyjątkowo silna, otwierając się na ludzi właśnie w takich okolicznościach:)
Przestan zakladac co siedzi w glowie innych ludzi. Osobiscie znam dwie osoby, ktore cos tam probowaly, ale ostatecznie nie wyszlo, bo oboje zalozyli co mysli druga osoba i oboje byli w bledzie. Niech to bedzie Adam i Ewa. Ewa nie mogla miec dzieci i bala sie, ze Adam tego nie zaakceptuje. Adam nie chcial miec dzieci i bal sie, ze Ewa tego nie zaakceptuje. Ostatecznie sie rozstali (bez podawania prawdziwej przyczyny) i Ewa wyjechala do innego kraju. Szczesliwego zakonczenia brak, a wnioski wyciagnij sama.
Mam 31 lat, od 3 lat jestem żonaty i też jestem wybrakowany, aktualnie piszę ze szpitalnego łóżka po czwartej operacji serca a żona przed chwilą wyszła do hotelu i nie przegadam jej żeby wróciła do domu. Masz jeszcze czas. Zobaczysz samo przyjdzie
Wybrakowany to może być towar. Trzymaj się brachu, życzę byczego serca (to miał być synonim zdrowego i mocnego), i pamiętaj że choroby nikt sobie nie wybiera.
Samo przyjdzie, albo nie przyjdzie. Nigdy nie wiadomo tak do końca. Takie komentarze potrafią zirytować, jak się czegoś bardzo, bardzo chce, a jednak latami to nie przychodzi :(
Wyjdź za mnie :) Urzekło mnie to, co piszesz.
Co najmniej trochę Cię rozumiem. Nie mam rodzeństwa. Mieszkam tylko z mamą. Ojciec nie żyje, a nawet gdyby żył, to i tak nie miałabym z nim dobrego kontaktu po tym, jaki był i co robił. Musiałyśmy się wyprowadzić. Jestem od Ciebie trochę starsza, a moja mama jest trochę młodsza od Twojej. Nie jesteśmy nieuleczalnie chore, ale i tak obawiam się, co by było, gdyby którejś z nas się coś stało. Wiele razy byłam w domu sama, mieszkałam też w akademiku. Byłam na wielu pogrzebach. W ten sposób psychicznie przyzwyczajam się do możliwości odejścia bliższych osób. Mówię sobie, że trzeba nauczyć się żyć samemu. Albo założyć rodzinę. Jeśli kiedyś założę, to chcę mieć kilkoro dzieci. Żeby miały siebie i żeby w domu był gwar oraz radość. Jako że nie mam rodzeństwa, moje dzieci nie miałyby kuzynostwa z pierwszej linii. Ja z pierwszej linii nie mam zbyt wielu osób, a z tymi, których mam, i tak trudno się dogadać. Nie mają dzieci i możliwe, że nie będą mieć. Więc moje dzieci nie miałyby ode mnie też kuzynostwa z drugiej linii. Mogłyby mieć z trzeciej linii. Uważam, że w rodzinie i przyjaźni jest siła. Nie można też opierać życia tylko na jednym filarze, bo jeśli go stracimy, to może być źle. Cieszmy się czasem, który został nam dany i dobrze go wykorzystajmy. Co do relacji z innymi ludźmi, to Edward Stachura napisał: "z bliźnim się możesz zabliźnić". Bardzo trafnie. Z wyznania wynika, że naprawdę się boisz. Myślę, że mogłaby Ci pomóc wizyta u psychologa.
Mam podobnie, tylko jestem 10 lat starsza i ważę dużo za dużo (serio dużo, a nie parę kilo nadwagi). Jeden ze znajomych wczoraj poruszył ten temat i chyba nie miał złych intencji, ale, kurde, poczułam się, jak gdyby znienacka ktoś mi zaczął grzebać w ranie czymś ostrym. Minus tysiąc do poczucia własnej wartości. A już od wielu lat mam emocjonalne problemy z jedzeniem, miałam też kiedyś okres bulimiczny, więc no.