#Mqpvb
Dostałam się na niezwykle wymagający kierunek studiów. Nie byłam do niego przekonana, ale że na tamten moment lepszego pomysłu nie miałam, zaczęłam studia. Nie dawałam sobie jednak rady, 3/4 roku przeżyłam dzięki ściąganiu z dwóch trudniejszych kursów, na pozostałe uczyłam się na 3-3,5, czasem wpadło 4. W połowie pierwszego semestru zaczęłam zdradzać objawy załamania i wypalenia, przeszło trochę po sesji zimowej (dwa tygodnie nieruszania książek, prawdziwe wybawienie). Gorzej zaczęło być potem, zaczęła rozwijać się depresja. Najgorszy był maj, za miesiąc sesja, a ja jestem w stanie jedynie otworzyć książkę i patrzeć się w przestrzeń.
Poszłam do psychologa uczelnianego. Ten mnie wysłuchał, poradził rozmowę z rodzicami (studiowałam w mieście rodzinnym), w razie czego pójście do psychiatry. Zrobiłam na odwrót, od samego początku negowali moje problemy, mówiąc, że robię z siebie ofiarę, wymyślam, inni mają gorzej, a ja mam się cieszyć. Musiałam iść prywatnie, bo na NFZ czekałabym ruski rok, werdykt: depresja, zalecane przerwanie studiów. Było to na kilka dni przed egzaminami. Nie zdałam obu. Razem z wieścią o tym pokazałam diagnozę rodzicom. Jazdy, jaką mi wtedy zrobili, nie chcę wspominać. Powiedzieliśmy sobie wiele gorzkich słów. Z moich ust wyszło coś, czego się nigdy nie spodziewałam: albo przejmą się moim losem i zaakceptują taki stan rzeczy (na jakąkolwiek pomoc nie mogłam liczyć od dość dawna), albo znikam z ich życia.
I wiecie co? Tak się stało. Wakacje w pełni, powiedziałam, że jadę ze znajomymi na wyjazd. Naprawdę spakowałam laptopa, kilka najbardziej osobistych drobiazgów, ubrań, jedzenia, wypłaciłam wszystkie pieniądze z konta i wyprowadziłam się. Zostawiłam na biurku list. Byłam na lodzie, nie mogłam zamieszkać z chłopakiem, bo sam mieszkał z rodzicami, on jako jedyny naprawdę mnie wspierał. Przenocowałam dwie noce u niego, zastanawialiśmy się intensywnie, co zrobić. I wpadliśmy na pomysł szalony.
Niedaleko miały swój klasztor zakonnice zajmujące się ciężarnymi nieletnimi. Nie łapałam się na żadne z tych określeń, ale... przygarnęły mnie. Znalazłam pracę na kasie, cztery dni w tygodniu pracowałam tam, dwa kolejne u sióstr jako zapłatę. Po pół roku oszczędzania wynajęłam pokój, żyłam bardzo oszczędnie. W kolejnym roku akademickim dostałam się na inne studia, z trudem łączyłam naukę z pracą, którą zmieniłam, ale dałam radę. Jeszcze rok później wyszłam za mąż za tego samego chłopaka. Jest programistą, więc zarabiał już wtedy solidne pieniądze, mogłam rzucić pracę i na spokojnie studiować.
Wiem, że to, co zrobiłam, było szalone, i mogło się potoczyć różnie. Nie żałuję tego jednak.
Kto nie ryzykuje, nie pije szampana :)
Częściej jednak kończy w rynsztoku sprzedając własne ciało za kolejną dawkę towaru po którym jest szczęśliwy. A szampana piją najczęściej ludzie którzy bazują na starannym planowaniu i szacowaniu ryzyka....
Co na to rodzice. Bardzo mnie to ciekawi
Myślę, że lepiej nie sugerować autorce by się tego dowiedziała. Prawdopodobnie stwierdzą, że okrutna córka ich zostawiła mimo najlepszych warunków. Na dodatek pewnie powiedzą, że siedzi na dupie i nic nie robi bo znalazła sobie bogatego męża. Czy naprawdę tak ciężko jest się domyślić co mogą oni o tym myśleć? Rzecz jasna jak każde domysły i moje mogą być błędne (miejmy nadzieje).
Gdyby ich obchodzila, znalezliby ja w tym klasztorze i zabrali. Taka prawda :v
No właśnie co na to rodzice?
Ciężko mi sobie wyobrazić, że można tak potraktować swoje dziecko, odwrócić się w najcięższym dla niego momencie... Jeśli ktoś jest zdolny żeby to zrobić, to podejrzewam, że mają w dupie co się z nią dzieje, albo ją jeszcze oskarżają.
Moi rodzice też bagatelizowali każdy mój problem. Ja nie wiem, co to znaczy mieć problemy i mam im głowy nie zawracać. Nauczyłam się dzięki temu samodzielności i tego, że mam polegać tylko na sobie. Dlatego nic o mnie nie wiedzą, z kim się spotykam i gdzie pracuję. Właściwie wyszło mi to na dobre, tak jak Tobie, ale czasem jest ciężko. Jednak takie zachowania rodziców może doprowadzić do tragedii - a później zdziwienie. Śmieszne, bo czasem nasi "najbliżsi" wiedzą o nas najmniej.
Dziewczyno, jestes moim idolem... dlatego, ze potrafiłas tak zawalczyć o siebie. Ja od lat tkwię w podobnej sytuacji, „przebolewam” to, by nie zawieść rodziców- bo płacili za moja edukacje, utrzymywali mnie na początku studiów itd itp. Nie potrafię podjąć takiej szalonej decyzji, jak Ty. i od lat tkwię przez to w depresji. Ale zostało mi ostatnie kilka miesięcy tego stresu i wreszcie będę żyć swoim życiem. Byle zdać
Już myślałam, że po tym wszystkim zostałaś w tym klasztorze i przyjęłaś śluby 😂
Albo że chłopak jej pomógł załapać się na kryterium "ciężarna" xd
Jestem w podobnej sytuacji. Mam szansę mieszkać, pracować i studiować na drugim końcu świata z dala od rodziny. Dla mnie super, taka szansa jest jedną na milion, więc czemu by nie zaryzykować? Co na to moi rodzice? "Jak to? RZUCISZ TERAZ STUDIA?!?! Będziesz tyrać przez całe życie! Ty w ogóle nie myślisz!"
Chyba lepiej zaryzykować i żyć lepiej, niż całe życie myśleć "co by było gdyby...?"? A studia mogę teraz przerwać i w razie porażki za granicą - skończyć kiedyś.
Studia sprzyjają depresji.
1. Niedosypianie
2. Złe odżywianie
3. Przemęczenie
4. Wygórowane oczekiwania rodziny
5. Bezsensowne wymagania
Wielu ludzi studiując musi się utrzymać bez wsparcia finansowego od rodziców. Nie rozumiem czemu ta historia niby jest taka niesamowita.
POPIERAM!
Bo autorka jest życiową ciotą i wydaje jej się, że stała się taką wielce mega zajebistą bohaterką :D
Pomyślałam, że w zakonie było tak super, że postanowiłaś wstąpić i zostać zakonnicą ;D
Nic w tym niezwykłego, że w wieku (tak sądzę) ok 20 lat się usamodzielniłaś. Ja miesiąc po zdaniu matury poszłam do pracy, bo pochodziłam z biednej rodziny, brałam nadgodziny gdy tylko mogłam, także studiowałam i skończyłam studia. Nikt mi z tego powodu nie przyznał Pokojowej Nagrody Nobla. Żaden wyczyn...