Zaraziłam się owsikami. Ode mnie zaraził się mój chłopak. Pamiętam do dziś jego skruszoną, zawstydzoną minę kiedy mówił mi, że ma owsiki. Nie chciał mnie zarazić, dlatego zasugerował wstrzymanie się ze współżyciem i ogólnie większą ostrożność.
Do dziś nie wie, że to ode mnie złapał to dziadostwo.
Dodaj anonimowe wyznanie
Fajny chłopak. Odpowiedzialny. Mądry. Brawo dla niego.
A dla Ciebie pała za nieprzyznanie się.
Zawsze mnie zadziwia, że ludzie są w stanie wylizywać sobie wzajemnie odbyty a nie stać ich na to, by zwyczajnie powiedzieć, że muszą się wypróżnić albo złapali jakąś infekcję czy pasożyta. Jakby intymność i bliskość w związku miały rację bytu tylko w łóżku. Jakby partner nie był najbliższą osobą w życiu, ale jakimś obcym gościem, przed którym trzeba udawać kogoś, kim się nie jest.
Co? Kupa? Nie, ja nie robię! Skądże znowu.
Mnie z tyłka skrzydlate wróżki w maleńkich złotych koszyczkach wynoszą...
Ta pozorna sprzeczność leży w tym, że podniecenie seksualne tłumi odczuwanie uczucia obrzydzenia. Silne emocje i warunkowanie kulturowe stoją w konkurencji do siebie.
upadlygzyms
Tak, to też prawda. Jednak ja miałam na myśli coś innego.
Ludzie, którzy budują związki, którzy są razem nie tylko po to, by się chędożyć, budują w nich (przynajmniej teoretycznie) również intymność. O byle kochanku nie mówi się "mój chłopak". Kochanek to kochanek, on służy tylko do jednego celu.
Za to chłopak, partner, to ktoś bliski. Ktoś, komu się ufa na tyle, by wpuścić go do swojego serca. A równocześnie nie ufa mu się na tyle, by bez histerii puścić przy nim bąka. I nie mam tu na myśli obleśnego, intencjonalnego pierdzenia przy sobie non stop, bo to zwykły brak kultury osobistej i szacunku dla partnera. Ale każdemu się czasem wypsnie niewinny pierdzielek.
Tymczasem znam małżeństwo z prawie trzydziestoletnim stażem, gdzie żona nigdy nie puściła bąka przy mężu, z obawy przed jego reakcją. Czytam tutaj, jakie fikołki niektóre dziewczyny odstawiają, gdy muszą zrobić kupę w domu swojego chłopaka. Albo jak ludzie w związkach ukrywają przed sobą istotne fakty.
Dla mnie świadczy to o kompletnym braku zaufania do partnera. Skoro ktoś boi się reakcji najbliższej sobie osoby, to bardzo dużo mówi o ich bliskości i jakości tej relacji.
@Czaroit, nie bądź proszę tak zerojedynkowa. Może to świadczyć o tym co piszesz, ale może też być zupełnie inaczej. Ludzie mają przeróżne blokady i tremy, niektórzy boją się zapytać pracownika marketu o jakąś drobnostkę i wolą pół godziny szukać jej samemu, bo kontakt werbalny z kimś ich niejako przerasta. Jak ktoś jest taki "ą i ę" i zajlada na siebie 10 masek, bo się wstydzi wszystkiego to niekoniecznie to znaczy że w tym związku jest coś mocno nie tak, tylko że ktoś sam ze sobą jest niezbyt w porządku. Tak jakby nie akceptował do końca że trzeba się wypróżniać, myć, prać ubrania itp.
Dragomir
Ależ ja się z Tobą zgadzam. Pierwotnie świadczy to o tym, że ktoś sam ze sobą ma problemy. Może z powodu traumy, może silnego warunkowania czy jakichś zaburzeń. Nie ważne.
Jednak niezależnie od pierwotnej przyczyny, efekt mamy taki, że ten ktoś nie ufa najbliższej sobie osobie. Nie ufa, że zostanie zaakceptowany taki, jaki jest. Że nie będzie poniżony, wyśmiany, odepchnięty z powodu swojej fizjologii czy czegoś, co zrobił. De facto, nie ufa, że jest kochany, akceptowany, uznany taki, jaki jest. Ponieważ sam siebie takiego nie akceptuje.
A tam, gdzie brak akceptacji i zaufania, brak rzeczywistej bliskości.
I o tym tutaj piszę. Ludzie latami potrafią budować jedynie pozorną bliskość, tę od dupy strony. Na poziomie seksualnym często gotowi na wszystko, na poziomie serca nie potrafią otworzyć się i wpuścić partnera nawet na milimetr. Nigdy nie zdejmują masek, nawet przed tymi, których ponoć kochają.
A intymność, tak się składa, jest zero-jedynkowa. Albo zdejmujesz maskę i wpuszczasz kogoś do siebie, albo jedynie grasz. A gra to zwykłe oszustwo.
Zdejmuję czapkę :)
@ Czaroit: O ile masz rację w swoim ciekawym wywodzie, o tyle podtrzymuję zastrzeżenie Dragomira.
Zero-jedynkowa intymność i zaufanie może być tylko teoretycznym modelem, do którego można, a nawet należy dążyć. Można się do niego asymptotycznie zbliżyć ale nigdy osiągnąć. Zawsze znajdzie sié jakieś ale.
Kuriozalnie, całkowite, absolutne otwarcie się na drugą osobę może zniszczyć związek. Ponieważ można zostać uznanym za nudnego i całkowicie przewidywalnego.
Jeśli samemu nie jest się w stanie do końca własnej osobowości, to i tak kompletne zdjęcie maski nie jest możliwe.
Twoja idea jednak, podoba mi się bardzo.
Prawda?
Gdybym był wolny i gdyby pani Czaroit się we mnie zakochała, to byłoby to z wzajemnością :)
upadlygzyms
O widzisz. Nigdy nie wpadłabym na to, że otwarcie może zniszczyć związek. Że ktoś staje się przez to przewidywalny czy też nudny.
Dlaczego? Dlatego, że przewidywalni ludzie to ci, którzy żyją według schematów. Właśnie wycofani i zamknięci. Oni mają tyle zachowań lękowych, ich umysły są tak ograniczone i osadzone w rutynie, że zawsze wiadomo, czego się po nich spodziewać.
Natomiast otwarcie na drugiego zawsze zaczyna się od otwarcia na samego siebie. Tylko ten, kto jest w pełni otwarty na samego siebie, niczego się przed sobą nie wypiera, niczego w sobie nie osądza, jest w stanie być otwartym wobec innych. A gdy człowiek jest w otwartości, jest w tu i teraz, i zawsze dostraja się do chwili obecnej. Wciąż jest nowym sobą. Tu nie ma podążania wytyczonymi ścieżkami. Tu człowiek sam siebie zaskakuje swoimi decyzjami czy reakcjami. Sam dla siebie jest niespodziewanką. Tym bardziej zatem zaskakuje partnera. :)
I dla mnie bliskość jest zero-jedynkowa. Albo ją czuję, albo nie. Gdy ją czuję, gdy ufam sobie i swojemu partnerowi, nie mam oporów i odpowiem mu na KAŻDE pytanie. Gdybym mu nie ufała, gdybym ukrywała jakieś fakty na swój temat albo swoje zdanie o czymś, dla mnie to już nie byłaby bliskość.
O to mi właśnie od początku chodzi. Intymność buduje się w otwarciu serca i umysłu, poprzez szczerość, a nie poprzez fikołki w łóżku. Tymczasem nikt nas tego nie uczy, zaś kultura masowa uparcie nam wmawia, że intymność oznacza jedynie seks. Dlatego ludzie w ogóle w to nie patrzą, nie próbują nawet tej prawdziwej intymności w sobie dotknąć. I nie potrafią jej ofiarować partnerowi.
Dają mu dupę, ale nie serce.
Czaroit, masz przepiękne wnętrze. Aż zazdroszczę Twoim przyjaciołom, że mogą Cię mieć i czerpać z Ciebie dobro. Masz w sobie niesamowitą charyzmę, to da się wyczuć nawet w ten sposób a co dopiero w kontakcie na żywo. Bardzo lubię Cię czytać.
@ Czaroit: To oczywiste, że seksualność jest tylko jednym, do tego niekoniecznym, ze szlifów pięknego diamentu zwanego intymnością.
Ja nie sądzę po prostu, że normalny człowiek jest w stanie otworzyć się do tego stopnia przed samym sobą. Co dopiero przed drugim człowiekiem. To trzeba by mieć duszę czystą i nieskalaną niczym świeżo spadły śnieg albo buddyjski mnich, właśnie rozpuszczający się w nirvanie. Jeśli taką masz, gratuluję i trzymam kciuki aby trwało to jak najdłużej.
Moje zastrzeżenia rezultują z osobistych doświadczeń, zarówno względem własnej osoby jak i innych ludzi.
Dlatego podtrzymuję moje zdanie o Twojej wspaniałej idei jako nieosiągalnym dla prawie wszystkich ideale.
Cieszę się jednak, że uważasz inaczej.
Noce takie są upalne , i owsiki spać nie dają , a przez okno , do Hvafaen , jakieś strachy zaglądają.
To pewnie nie były owsiki, a wszy łonowe. 😁
Mszyce łonowe 😄
Facet miał odwagę się przyznać, a Ty piszesz wyznania na anonimowe