#b3sy4

Jak byłam mała, co roku wraz z rodzeństwem jeździliśmy w wakacje do dziadków na wieś. Dla miastowych dzieciaków z betonowego osiedla było tam mnóstwo atrakcji.

Pewnego dnia dziadek nas zawołał, bo w szopie zauważył małego, dzikiego króliczka. Z siostrą aż piszczałyśmy z ekscytacji, a starszy brat też był bardzo zainteresowany. Dziadkowi udało się króliczka złapać i dzięki temu mogliśmy go z bliska dokładnie obejrzeć – był niesamowicie słodki. Dziadek się zaśmiał, że babcia zrobi z niego pyszny rosół, wydaliśmy z siebie jęk rozpaczy i oczywiście króliczek został wypuszczony na wolność na łąkę za domem. Chwilę stał w bezruchu, po czym ruszył do przodu, uroczo kicając przez trawę.
Staliśmy tak rozkoszując się tym widokiem i dobrym uczynkiem, gdy nie wiadomo skąd wyleciał jastrząb. W mgnieniu oka chwycił królika i odleciał razem z nim... Królik przeraźliwie piszczał, darł się jak diabli.

Nigdy potem tak szybko nie przeszłam z maksymalnego rozanielenia do zupełnej rozpaczy :)
Bolendorf Odpowiedz

Dlatego ludzie urodzeni na wsi są mniej wrażliwi bo takie widoki mają na codzień. Rzadziej też się myją i nie używają dezodorantów.

halbsoschlimm

A mówiąc wprost: śmierdzą.

Chciałbym, żeby był to tylko stereotyp, ale wystarczy sobie przypomnieć czasy szkole i faktycznie od razu było wiadomo, który dzieciak dojeżdża z pobliskiej wsi.

Dodaj anonimowe wyznanie