#27wAB
W końcu dotarłem do kartki od pewnej lubianej cioci. Staroświecka, brązowa kartka, która po otwarciu grała słynny utwór Beethovena jako denerwującą, monofoniczną melodyjkę. Chciałem zajrzeć między sklejone części papieru, żeby ją uciszyć i w spokoju wczytać się w treść. Co tam znalazłem? Dwieście złotych, które czekało na mnie 5 lat. Za dwie stówki szału nie będzie, ale właśnie wyposażamy z dziewczyną nasze pierwsze, wspólne mieszkanie, więc każdy grosz się liczy.
A Wam radzę: nie wyrzucajcie kartek urodzinowych ;)