#RbL14
Jako dobry weterynarz musiałam najpierw zaopiekować się pacjentem, aby odzyskał siłę. Wygrzebałam więc z szafki trochę waty, włożyłam ją do pudełka po zapałkach ( no bo musi mieć miękko i cieplutko) i w korkach od butelek podałam chorej wodę i okruszki zmiecione z blatu. Spędziłam z nią całe popołudnie, rozmyślając nad naszą wieczną przyjaźnią. Wieczorem po wykąpaniu się przeczytałam jej bajkę i poszłam spać. Rano z wielką nadzieją, że Gienia już sama lata, pobiegłam do niej. To co tam zobaczyłam mnie przeraziło: sztywna Gienia wplątana w watę. Trauma do końca życia, płakałam i krzyczałam jak opętana. W końcu postanowiłam zrobić jej pogrzeb.
Zamknęłam pudełko, narysowałam krzyżyk markerem i... w tym momencie zawołała mnie mama ma ognisko. Powiedziała, żebym wzięła zapałki. Nie wiem czemu, ale od razu sięgnęłam po trumnę. Zaniosłam ją mamie, a ta widząc, że pudełko jest puste, wrzuciła je do ognia. Trauma druga. Z ogromnym płaczem pobiegłam do pokoju, wlazłam pod kołdrę i napisałam list z przeprosinami do mojej małej Gieni.
Wczoraj znalazłam ten list na strychu. Chyba nie nadaję się na weterynarza.
Gienia została skremowana, miała godny pochówek. Nie przejmuj się, na pewno jest szczęśliwa na Łąkach Gnojowych.
Jest teraz u Belzebuba, bo to chyba on jest władcą much.