#e98e6
Zabolało. Nigdy nie chciałam studiować. Chciałam jak najszybciej iść do pracy, żeby móc jej pomóc. Wiem, że i tak nie byłoby mnie ani mamy stać na moje studia.
Nigdy jej tego nie mówiłam, ale mam do niej żal. Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek pomogła mi w lekcjach, żeby zapytała, czy nie potrzebuję w czymś pomocy. Jak wspominałam, moje problemy z nauką zaczęły się już w podstawówce. Wtedy mojej mamy nie interesowało to, czy odrobiłam lekcje, czy coś mam zadane. Nigdy jej nie było. Kiedy wracała do domu, tylko opowiadała o swoich problemach (rozwód, długi itd.) Mam jej za złe, że nigdy nie próbowała mi pomóc. Mówiła tylko: „Jakoś sobie poradzisz”. Obarczała mnie – dziecko – swoimi problemami. Teraz już wiem, że jako dziecko miałam najpierw nerwicę, później depresję. Nie było nocy, której nie przepłakałam, bo żal było mi mamy, bo miałam problemy w szkole, bo nie miałam przyjaciół. Ale co ona wiedziała... Widziała tylko swoje problemy. Wiem, że nie było jej wtedy łatwo, ale nie zapomina się o wychowywaniu dziecka.
Zawsze w głowie miałam te jej słowa, że sobie poradzę. I poradziłam. Mam wspaniałego narzeczonego, planujemy ślub i założenie rodziny, mam pracę, którą lubię i pomysł na życie. Niestety dla mamy liczy się tylko to, że nie mam matury i studiów.
Było mi przykro, jak to usłyszałam, bo tak naprawdę nigdy mnie nie doceniała.
Zaraz chwila, ona tak o tobie mówi, a ty jej pożyczasz pieniądze? Nie słońce, tak być nie może. Ludzie tak cię traktują, jak im pozwalasz się traktować. Reaguj. Ostro ucinaj temat matury za każdym razem jak się pojawi. Daj mamie wyraźnie do zrozumienia, że nie pożyczysz jej więcej kasy, jeżeli jeszcze raz ci wypomni brak studiów. Nie będzie korzystać z twojego sukcesu, jeżeli jednocześnie go krytykuje. Gratulacje z powodu udanego życia, wirtualne uściski i kop na szczęście ode mnie :)
Teraz tyle osób kończy studia, że pracodawcy są bardziej zainteresowani osobami, które zamiast magistra mają doświadczenie. Mama jest trochę z innego pokolenia, więc nie przejmuj się jej gadaniną.
Tak, do tego poziom tych studiów jest z reguły tak żałośnie niski, że taki świeżak absolwent raczej i tak nic nie umie.
Parę razy już miałem wątpliwą przyjemność pracować z takimi, co niby mają wykształcenie wyższe i nawet zrobiony odpowiedni kierunek, a i tak nic nie ogarniają i człowiek się zastanawia, czy taki ktoś swojego magistra w czipsach nie znalazł.
Robiłaś badania wśród pracodawców, by wygłaszać takie stwierdzenia? Na wielu stanowiskach, choćby biurowych, wyższe wykształcenie, nawet z gówno kierunku otwiera więcej dróg i daje więcej możliwości niż ich brak.
Econiks, jasne, że skończone studia są atutem w rekrutacji. Tylko gdy papier magistra jest w co drugim CV, to o przyjęciu na stanowisko zaczynają decydować inne kryteria. Np kilkuletnie doświadczenie w zawodzie.
To funkcjonuje również w drugą stronę. Gdy papierka brak, często odpada się w przedbiegach.
A twoja matka jakie studia ukończyła
Byłaś i jesteś dobrą córką i zaradną osobą. A jeśli tak jak piszesz, masz pomysł na siebie i studia ci nie są potrzebne to się nie przejmuj brakiem matury. I nie daj sobie wmówić, że jesteś gorsza, bo tej matury, czy wykszt. wyższego nie masz. To ciebie nie definiuje jako osoby. Porozmawiaj z matką na ten temat, powiedz co czujesz. Bez certolenia i ostro, jeśli trzeba. A jeśli matka cię nie szanuje to nie powinna oglądać też twoich pieniędzy, które pewnie nadal jej pożyczasz.
Jestem z ciebie dumna, przytulam.
Jakby studia dawały jeszcze cokolwiek, sam nie mam matury a wiele razy słyszałem od ludzi po studiach że zazdroszczą mi mojej pracy i by dużo dali żeby się zamienić :) Także doświadczenie i troszkę szczęścia dają dużo więcej niż jakiś świstek który ma już prawie każdy więc pracodawcy coraz mniej na nie patrzą ...
Dyplom ukończenia uczelni sam nic nie da, może otworzyć niektóre drzwi, ale nie podparty pewnymi umiejętnościami praktycznymi, to tylko nic nie warty kawałek papieru.
„Wiem, że i tak nie byłoby nas stać na studia” - ile razy ja słyszałam takie zdanie. Jakoś nie kojarzę, żebym dostawała na studiach ogromne sumy. Też dorabiałam od 15 r.ż. Całe studia pracowałam, całe wakacje za granicą (nie, nie załatwił mi nikt wyjazdu, sama wyjechałam). Wsparcie finansowe od rodziców miałam tylko na początku i to były kwoty typu 500 zł, i to nie co miesiąc. A znam koleżanki, które miały jeszcze mniej. Znam samotną matkę trójki dzieci, która wybrała się na studia, już po 30-stce. Współczuję sytuacji w domu, ale historie „nie było mojej mamy stać na studia” w Polsce można włożyć między bajki
Skoro musiała pożyczać mamie pieniądze, to wątpię żeby mama jej była w stanie dać chociaz te 500zl... Gdyby moich rodziców nie było stać na moje studia, to pewnie też bym nie poszła, bo w moim mieście poziom mojego kierunku to niestety dno i wodorosty. Szkoda byłoby mi kilku lat tutaj.
Skoro musiała pożyczać mamie pieniądze, to wątpię żeby mama jej była w stanie dać chociaz te 500zl... Gdyby moich rodziców nie było stać na moje studia, to pewnie też bym nie poszła, bo w moim mieście poziom mojego kierunku to niestety dno i wodorosty. Szkoda byłoby mi kilku lat tutaj.
Jeśli jest w tak trudnej sytuacji materialnej, że nie dostanie od mamy tych 500 zł na start, to na pewno załapie się na stypendium socjalne, które wynosi 800-1900 zł miesięcznie. Zapewne też dostałaby akademik, mi nie przysługiwał. Jest też stypendium za wyniki w nauce 800 - 1000 zł. Zresztą mówisz, jakby to te 500 zł co któryśtam miesiąc mnie urządzało i dzięki temu mogłam studiować. No nie, w większości finansowalam się sama i jakbym 500 zł nie miała (co często się zdarzało) to bym wzięła dodatkowe godziny w pracy. A, no i ja jestem z miasta <30.000 mieszkańców, więc u mnie w ogóle nie było uczelni. I też pożyczałam rodzicom, nie wiem o co tyle szumu, każdy czasem pożycza.
Prawda jest taka, że nie poszła na studia, bo matury nie zdała. A to naprawdę nie jest trudne. Nie trzeba pieniędzy, ani rodzica siedzącego z 19-latka nad książkami. Trzeba do tego po prostu przysiąść. Mama delikatnie ją naciskając może nawet dobrze robi. Matura to jest takie minimum, które warto mieć.
Maryl, szczerze spytam, Ty w ogóle skończyłaś studia? Bo to wcale nie jest tania impreza, to że są bezpłatne wbrew pozorom nie znaczy że nie wydajesz nic. Nie każdy jest w stanie jednocześnie studiować i pracować. Doba ma tylko 24 godziny a niektóre kierunki wymagają nie tylko pieniądze ale i czasu.
@Cystof, tak, skończyłam na Politechnice, normalne, dzienne. Po inżynierze musiałam zrobić dwa lata przerwy właśnie po to, żeby trochę więcej odłożyć, zdobyć lepiej płatną pracę. I magistra już robiłam pracując full time. Ale nie chcę mówić który kierunek, bo było tak mało dziewczyn, że łatwo by było znaleźć.
Jeśli ktoś chce wakacje spędzać na plaży, jeść w restauracjach, robić paznokcie itp no to ok, nie da się. Ale ja naprawdę żyłam skromnie, pracowałam za granicą w wakacje, niektóre zajęcia opuszczałam, przez co zamiast 5 miałam 3, i to w połączeniu ze wszystkimi zniżkami dla studentów jakie oferuje państwo sprawiło, że zdałam i to nawet z bardzo dobrą oceną :)
Nie wiem kiedy studiowałeś, ale kiedyś studia były trudniejsze niż teraz, bardziej angażujące. Teraz dużo osób pracuje w trakcie, ja w pracy mam ludzi, którzy są na 2. czy 3. roku.
„ Nie każdy jest w stanie jednocześnie studiować i pracować”
Zajęcia na polibudzie trwają 25-30 h tygodniowo i nie wszystkie są obowiązkowe. Są dziekanki. Weekendy, ferie, wakacje (3 miesiące) są wolne. Jeśli ktoś nie jest w stanie połączyć tego z pracą to nie studiuje nie dlatego, że rodziców nie stać, ale dlatego, że jest mniej zdolny, mniej pracowity, nie chce mu się, ma inne priorytety, chciałby coś mieć, ale się nie narobić. Nic w tym złego, ale gadka o braku pieniędzy jest trochę śmieszna.
Zacząłem studia 16 lat temu. Nie wiem co to ma do rzeczy ale ok, masz informację. W tym miejscu szczerze NIE pozdrawiam Polibudy Gdańskiej.
Bardzo mnie cieszy że sobię dorabiałaś tylko nie wszyscy mają ten luksus i muszą się zwyczajnie z tego utrzymać.
Czasami też członków rodziny.
Nawet przy 20-25 godzinach zajęć tygodniowo (swoją drogą gratuluję wolnego czasu ja w rekordowym semestrze miałem taki plan że kwitłem na uczelni 56... Najfajnieszy był piątek 5 godziny zajęć obowiązkowych poprzetykane 7 godzinami okienek... zajęcia do 19...) wciśnięcie pełnego 40 godzinnego etatu jest sposobem na to by się zajechać a nie z zajęć cokolwiek wyciągnąć.
Niektórzy naprawdę chcieliby studiować i pracować tylko techniczne nie są w stanie.
Gratuluję że Ci się udało, tylko wywyższanie się w stosunku do tych którzy nie mieli tyle wolnego czasu jest bardzo, bardzo nie fair..
PS: poważnie, 20-25 godzin? To jest 4-5 godziny zajęć dziennie... W podstawówce jest więcej.
Errata
Nie 20-25 tylko 25-30 godzin, co dalej daje 5-6 godzin zajęć dziennie co dalej jest jakimś wybitnie lekkim godzinowo kierunkiem. Wiele podstawówek ma 8-9 godzin dziennie w ostatnich klasach. To daje przedział 40-45 O_o
Cuś mię tu śmierdzi.
@Cystof, nie rozumiem o jaki luksus ci chodzi z moim dorabianiem. Pracowałam na inwentaryzacjach w sklepach wielkopowierzchniowych, jako kelnerka, opiekunka do dzieci, korepetycje, w centrum handlowym. Nie rozumiem czemu jak ja dorabiałam, to miałam luksus, a jak autorka by miała dorabiać, to ciężka praca. Zwłaszcza, że po technikum ma opcję lepszej pracy, bo ma zawód.
Nie pamiętam też ile godzin miałam tygodniowo, sprawdziłam w Internecie ile jest średnio godzin na Politechnice w roku 2024 i wyszło mi tyle właśnie - 25-30 zegarowych. Nie wiem czemu na siłę mi umniejszasz, no ale dobrze, powiedzmy, że mój kierunek był lekki. Ale uważasz, że autorka mając problemy ze zdaniem matury podstawowej wybrałaby się na cięższy? I nieważne co by wybrała, wciąż zostają ferie, wakacje, dziekanki no i to stypendium, skoro ma tak słabą sytuację. Naprawdę, mając akademik ile człowiek potrzebuje do przeżycia?
Mi śmierdzą Twoje wyliczenia. 56h, z czego 5h w piątek. Czyli od pn do czw prawie 13h zegarowych. Twierdzisz że kończyłeś o 19.00 czyli zaczynałeś o 5 rano, a wliczając, że na polibudzie masz przerwy, to zaczynałeś o 3 rano?
Musicie sobie nawzajem wybaczyć i nie oskarżać o nic to najlepsze rozwiązanie może poprzez dialog?
Nawzajem wybaczyć? A co niby miałaby wybaczyć autorce jej matka?