Uczęszczałem do technikum w Katowicach prawie 30 lat temu. Matematyki uczyła pani Barbara. Kobieta prywatnie była bardzo w porządku, ale na lekcjach była sadystką i potrafiła zniechęcić każdego. Jeśli ktokolwiek chciał pokazać, że cokolwiek potrafi, to natychmiast go niszczyła i poniewierała. Na koniec szkoły podstawowej bywałem na olimpiadach, które wygrywałem, moja nauczycielka była dumna i wystawiając na koniec 6 powiedziała, że byłem jej najlepszym uczniem. Do dziś liczę w głowie dużo sprawniej niż inni i rozwiązuję złożone działania bez użycia czegokolwiek prócz głowy. Pamiętam cyferki i całe działania sprzed 20-30 lat. Wszystkie numery kont, wszystkie numery telefonów, pesele całej rodziny itp. Przez pierwszą klasę technikum potrafiłem rozwiązać wszystko co było powiedziane i podnosiłem rękę na każde pytanie. Matematyczce się to nie podobało. Zamiast rozwijać umysł matematyczny, uznała, że trzeba go zniszczyć. Tak też zrobiła... Maturę zdawałem z historii. Nie potrafiła nauczyć, tylko straszyła i psychicznie dręczyła. Zamiast na kierunek techniczny na studia przez nią poszedłem na humanistyczny. Nie robię nic w zawodzie. Nie ma dnia, bym nie nienawidził tej kobiety. Nie wiem ilu innym osobom zrobiła jeszcze krzywdę.
Teraz mój syn zaczął skarżyć się na nauczycielkę matematyki – liczy tak samo jak ja. Zapytałem na grupie rodziców o zdanie innych dzieci. Jest podobne, ma tylko troje ulubieńców w klasie, a reszta ma pod górkę i non stop słyszy ubliżanie.
Właśnie umówiłem się do pani dyrektor na rozmowę. Nie pozwolę, by jakaś niedowartościowana sadystka zniszczyła zdolności mojego syna tak samo jak inna zniszczyła moje. Nie wiem, po co takie dewoty chodzą do szkoły nauczać... Frustracje mogą wyładowywać gdzie indziej, a nie na dzieciach! Nie ma dnia, bym o tym nie myślał.
Dodaj anonimowe wyznanie
Szczerze jak myślę o tym co niektóre nauczycielki robiły i mówiły w szkole do mnie i do innych dzieci to mnie się w głowie nie mieści, że coś takiego jest dopuszczalne.
Od 4 klasy szkoły podstawowej do końca gimnazjum uczyła mnie jedna nauczycielka (czyli 6 lat). Tłumaczyła materiał kiepsko i większość jej uczniów miała max. 3 na koniec roku, dużo osób miało 2 i było sporo osób zagrożonych 1-ką. Tylko kilka osób miało 4 lub 5. Wyzywała nas od matołków, tumanów, rzucała w nas kredą. Jedna z moich koleżanek mieszkała w tym samym bloku co ta nauczycielka. Okazało się że nauczycielka nie ma męża ani dzieci. Za to dość często w jej życiu pojawiał się nowy "znajomy", z którym umawiała się na randki. Panowie po krótkim czasie ją zostawiali, a ona po rozstaniu była jeszcze bardziej złośliwa dla nas. Odgrywała się za każdym razem, jak mężczyźni od niej odchodzili, za swoje nieudane życie osobiste. Teraz ma 55 lat i nie ułożyła sobie życia prywatnego. Pamiętam, że w 5 klasie z innymi dzieciakami rzuciliśmy na nią klątwę, żeby nie była nigdy szczęśliwa. W klątwy nie wierzę, ale nauczycielka jest sama i nie jest zbyt szczęśliwa.
Wydaje mi się, że z takim charakterem klątwa była jej niepotrzebna (czy działa, czy nie).
Może nie byłam w podstawówce tak dobra z matmy jak ty i twój syn, ale nasza nauczycielka też nas dręczyła, moja mama i kilka innych chciały coś z tym zrobić, przez co ta uwzięła się na nas jeszcze bardziej. Zmieniłam więc od kolejnego roku szkołę razem z 6 innymi osobami (finalnie kilka lat temu jacyś rodzice weszli na drogę sądową)