#l7CTB
Znam swoją rolę w związku i wiem, że muszę taka być, inaczej część osób weszłaby nam na głowę. Zwłaszcza że z mężem dobrze się nam powodzi i wielokrotnie pożyczaliśmy pieniądze rodzinie na wieczne oddanie. I ja mam zasadę, że jak ktoś mnie raz oszukał, nie oddał pieniędzy, to też więcej nie pożyczę. A mąż to by oddał komuś ostatnią złotówkę i jeszcze nie domagałby się zwrotu.
Dzieci też wiedzą, że mąż zrobi dla nich wszystko i zręcznie to wykorzystują. Mąż już się nauczył, że w kwestiach zarządzania mają dzwonić do mnie. Przez to też jestem tym gorszym rodzicem, co psuje zabawę, bo nie pozwolę jechać mojej 16-letniej córce na imprezę 50 km dalej.
Męczy mnie to już, choć nie mogę wyjść ze swojej roli. Czuje się, jakbym była jedyną dorosłą osobą w domu. Nie chcę być wiecznie tą złą. Pocieszam się, że jak dzieci pójdą na studia, moja władza rodzicielska będzie mocno ograniczona i wtedy będę mogła sobie pozwolić na bycie „spoko mamą”. Jednak boję się, że to będzie już za późno i dzieci na zawsze będą miały mój obraz w głowie jako tej, która wiecznie się o coś czepiała, nie pozwalała na coś lub wymagała. I nie zrozumcie mnie źle, nie miałam wobec nich jakichś wygórowanych oczekiwań, ale pomimo tego wielokrotnie musiałam im zabronić czegoś, co bardzo chciały, a było niebezpieczne lub bardzo drogie.
Musisz zacząć wymagać jeszcze bardziej, ale nie od wszystkich wokół, a od swojego męża. Wiadomo, że nigdy nie będzie tak stanowczy jak Ty, ale niech w końcu zacznie się starać być dla Ciebie w tym wsparciem. Musisz z nim porozmawiać i powiedzieć dlaczego ma być bardziej stanowczy i jak bardzo Ci to ulży.
Dokładnie tak. Niech ogarnie swoją kluchowatą dvpę i zacznie stać po Twojej stronie, żebyście razem tworzyli wspólny front i mieli jedno stanowisko. Jakiś trening asertywności czy coś. Wiem, bo sam mam z tym problem.
Mąż nie jest po prostu dobrym człowiekiem, on jest nieasertywną kluchą.
Bez obaw. Twoje dzieci, jak dorosną zrozumieją Twoje postępowanie- dlaczego zabraniasz, nakazujesz, odmawiasz. To też nauka dla nich, jak te granice stawiać.
albo i nie - na moim przykładzie.
W domu do ukończenia 18 zawsze argumentem ostatecznym było "jak skończysz 18 lat to będziesz mógł..." i wstaw co tam tylko chcesz. Jak skończyłem 18 lat to było "Póki tutaj mieszkasz to masz się słuchać" - jako argument ostateczny. Potem było "jak zaczniesz zarabiać" itd itp. No i spoczko - zacząłem zarabiać, wyprowadziłem się, z rodzicami kontakt mam słaby i nie tęsknię, a największe wspomnienia to te właśnie związane z zakazami i kolejnymi wyznaczaniem granic/celów jak w jakiejś grze.
Po dziś dzień nie rozumiem na przykład tego, że ja, 18 letni gostek z własną kasą z urodzin nie mogłem jechać na spotkanie naszego klanu z pewnej gry ( w pewnej grze mieliśmy klan, znaliśmy się tylko z internetu, średnia wieku ludzi to z 18-19 lat właśnie była). Do tego tekst "jeszcze nam za to podziękujesz!" (tak, podziękuję za to, że w wakacje nie mogłem jechać na spotkanie z kolegami z internetu z jednego klanu. Pełnoletni facet z własną kasą, brzmi śmiesznie, wiem, ale to pokazuje jak bardzo wielki wpływ mieli na mnie rodzice).
I jak pisałem - finalnie nie pojechałem, zapamiętam głównie kolejne cele w stylu "jak będziesz miał 18 lat/jak będziesz zarabiał/póki z nami mieszkasz" i teraz od święta dzwonię do rodziców, a tak to nawet ich nie odwiedzam.
A i z kolegami spotkaliśmy się "w realu" jakiś czas później mimo wszystko :) Okazało się, że nikomu krzywda się nie stała ani na tym wypadzie co mnie nie było, ani na tym co byłem. Nigdy nie ogarnąłem i nie zrozumiałem o co im właściwie chodziło.
worm - jeśli Autorka wyznacza rozsądne granice, to dorosłe dzieci mogą podziękować. Ja jako nastolatka miałam pretensje do mamy, że nie robi mi do szkolny kanapek - byłam jedyna z klasy, która robiła je sobie sama, na 30 osób. A później dorosłam i zrozumiałam, że to było bardzo mądre ze strony mojej mamy, żeby mnie uczyć samodzielności.
worm
Tylko, że to co robili Twoi rodzice, to nie było stawianie granic, tylko zakazy.
Stawianiem granicy jest asertywne odmawianie.
U mnie w domu rodzinnym było tak samo, mama zly policjant a tata na wszystko pozwalał. Aż kiedys mama musiala wyjechać do pracy i nagle tata jak został sam na pokładzie to wprowadził nam dopiero musztrę.
Twoj mąż wysługuje się Tobą w odwalaniu czarnej roboty bycia tą która mówi NIE. Odpuść wszystko, tylko nie na pokaz bo będzie jeszcze gorzej, albo też wyjedź i zobaczysz że on będzie musiał przejac Twój obowiązek zabraniania i odmawiania. I zrobi to, bo sam przyzwyczaił się do życia w zdrowych granicach, tylko teraz to on będzie musiał je stawiać.
Trochę brzmi jak historia z filmu Pani Doubtfire z Robinem Williamsem. Mąż mógłby obejrzeć.
Jak już zostało napisane: nie możesz brać na siebie całej brudnej roboty! A raczej weź jedną dodatkową, "wypchnij" męża z gniazda, niech nauczy się latać 🧐 i dorośnie w końcu.
W przeciwnym razie skończy się jak w wymienionym filmie (rozpad związku), lub Twojej totalnej frustracji i gorzej
Jesteś jego żoną, czy przedłużeniem mamusinej spódnicy? Chcesz partnera czy kolejne dziecko do ogarniania? Mąż nie jest wspaniałym, dobrym człowiekiem, tylko pasuje mu taka rola - on wspaniały altruista, a co złego, to Ty. Gdyby rzeczywiście tak z dobroci serca biegł i pomagał, to nie marudziłby później, że mu z tym źle. On to robi bo jest nieasertywny i nieodpowiedzialny - potrzebuje czuć, że inni go kochają, stąd od niepopularnego stawiania granic ma Ciebie. Czas zrobić terapię szokową - kiedy naobiecuje wszystkim dookoła, niech lata i robi aż padnie, a Ty mu mów: kochanie, skoro tak bardzo chcesz, to proszę bardzo. Pamiętaj, że możesz powiedzieć "nie". Warto pokazać mu, że temat jest na psychoterapię, a Ty będziesz go wspierać w stawianiu granic, ale nie będziesz robić tego za niego. Chyba, że chcesz i potrzebujesz takiej roli żeby potwierdzać swoją wartość. Wtedy Ty także masz swój temat do przepracowania.
Mąż powinien trafić na terapię. On nie jest kochany, on jest nauczony żeby nie stawiać granic. To jest szkodliwe i wręcz niebezpieczne.
Terapia, psycholog, terapia, psycholog, specjalista, ... Gdyby słuchać się Ciebie i osób tobie podobnych, to co druga osoba powinna być stałym bywalcem psychologów, terapeutów, itd. Gość nie potrzebuje terapii, potrzebuje żeby żona go ustawiła żeby innym stawiał jakieś konstruktywne granice. Z drugiej strony, autorka jest tą "władczą" a jej mąż "uległy". Sama sobie takiego dobrała, bo dwie władcze osoby w związku imo doprowadziły by do jego rozpadu.
@Amba, dorosły gość potrzebuje żeby "żona go ustawiła", żeby "innym stawiał jakieś konstruktywne granice"? Tak, to dokładnie jest temat na psychoterapię - książkowo wręcz. Bo z jakiegoś powodu ich nie stawia i w jakimś celu mu tu służy. Najprawdopodobniej takiego mechanizmu nauczył się w dzieciństwie. I to właśnie musi zrozumieć, a następnie zmienić z pomocą psychoterapeuty. Jak dla mnie to może nawet z pomocą szamana i szeptuchy, jak mają kompetencje i doświadczenie. Ale żona / mąż nie jest "ustawiania". Ludzie w związku są od tego, żeby być dla siebie partnerami i wzajemnym wsparciem. Jak nie potrafią, to muszą się ogarnąć.
Przyjęłaś rolę rodzica opiekuna nawet nad mężem siłą rzeczy. Ciekawie jest czytać takie wyznanie z tej perspektywy. Mąż powinien przejść trening asertywności i stawiania granic. Polecam webinary Wilczyca Być. Bo problemy leżą głębiej u podstaw. Będzie Wam się lepiej żyło, a szczególnie Ty odsapniesz. Też musisz mieć możliwość wejść czasem w rolę która daje więcej wolności.
Uwikłaliście się w bardzo toksyczne role. Czas to zmienić.
Jakie toksyczne rolę? Z wyznania wynika że to baba w tym związku ma jaja. To źle? Przecież to jest teraz na topie, silne, niezależne kobiety. Cała postępowa kinematografia promuje taki model.
Ambra, serio? Jeśli partner nie jest partnerem, tylko dodatkowym dzieckiem, to jest to toksyczne niezależnie od tego jakiej jest płci
kup mu książkę "(NIE ) miły facet" , powinno pomoc na poczatek