Mój brat zadawał się z nieodpowiednim ludźmi. Kiedy chciał z nimi zerwać kontakt, zaczęły się problemy. Pewnego dnia przyszli ze swoimi kumplami do nas do domu, zaczęli nam grozić. Nigdy tak się nie bałam. Chwyciłam za telefon i zadzwoniłam na policję. Oczywiście władza nie może nic zrobić i nam nie pomoże.
Od tego momentu minęło już parę miesięcy. Tydzień temu w szkole mieliśmy spotkanie z policjantami. Mówili, że są na nasze każde wezwanie.
Dawno się tak nie uśmiałam.
Mając 26 lat, przez własną głupotę straciłem lewą nogę pod kolanem. Początkowo czułem się z tym gorzej niż mogłoby się wydawać, ale będąc na rehabilitacji, poznałem pewnego faceta. Wtedy miał 42 lata i w podobnych okolicznościach stracił nogę (chodzi o własną głupotę), ale prawą. Przez kilka tygodni widywaliśmy się na zajęciach potem zaczęliśmy się kumplować, czarne jak smoła poczucie humoru nie opuszczało nas na krok, a z czasem zaakceptowaliśmy swoje nowe położenie. Od tamtej pory mamy ze sobą regularny kontakt, mimo że mieszkamy bardzo daleko od siebie. Kontakt ten jest w sumie nieprzypadkowy.
Jednym z naszych żarcików były buty. Teksty typu, że od teraz musimy domagać się (he, he) 50% zniżki albo że (he, he) z wystaw będą znikać te pojedyncze buty, których para jest na zapleczu.
Wtedy doszliśmy do tego, że w pozostałej stopie rozmiar mamy oboje ten sam – 43.
O ile zwykłe buty znoszą się w miarę równomiernie, tak wszystko inne, jak np. buty sportowe, kupujemy w parach, a używamy tylko jednego.
No i używając paczkomatu, przesyłamy sobie po jednym bucie. Jest to jakaś oszczędność, ale raczej to kwestia typu „jestem gdzieś tam, kuternogo, i mam tak samo”.
Dlaczego buty nie zużywają się równomiernie? Oboje mamy protezy przystosowane do sportu, tzw. dynamiczne – to te, co wyglądają jak wygięty kawałek metalu, na nie nie zakłada się żadnego obuwia. No, ale na pozostałą stopę coś ubrać trzeba.
Miałam 7 może 8 lat, nigdy nie lubiłam jeździć do rodziców mojego ojca, ale nie mówiłam dlaczego, bo się bałam. Za każdym razem kiedy tam zostawałam "mój dziadek" mnie dotykał w miejscach intymnych, kąpał się ze mną, dotykał mnie... Byłam mała i tego nie rozumiałam. W wieku 9 lat powiedziałam o tym mojej mamie, była zdruzgotana po tym jak się dowiedziała, zgłosiła sprawę na policję, ale oni nic z tym nie chcieli zrobić, bo dziecko to dziecko, dużo mówi... Po tym wszystkim poszła załatwić to po swojemu, do rodziców mojego ojca, którzy wszystkiego się wyparli. Zapomniałam dodać że "moja babka" doskonale wiedziała co się dzieje, ale nic z tym nie zrobiła, bo tak było wygodnie...
Byłam później szantażowana, że jak będę opowiadać o tym, to stanie mi się coś złego, mój ojciec nigdy mi w to nie uwierzył. Wyśmiał mnie i moją mamę. Dzisiaj mam 20 lat i nigdy nie uprawiałam seksu, przy jakimkolwiek zbliżeniu powraca do mnie przeszłość, która mnie blokuje, próbuję z całych sił wyprzeć to z pamięci, ale wraca ze zdwojoną siłą, co powoduje wstręt do samej siebie, mimo że nie jestem niczemu winna.
Mam wielką nadzieję, że uda mi się wygrać tą walkę i będę mogła żyć normalnie.
Wszystko ładnie zamiecione i umyte. Oświetlenie jak w porządnej galerii sztuki. Szerokie i puste alejki żeby można było łatwo i spokojnie wyminąć starszą kobietę lub wykręcić wózkiem. Świeże, ładnie pachnące pieczywo, tańsze wieczorem. Owoce i warzywa kuszą kolorami. Lodówki pełne produktów wege, bez laktozy i glutenu. Artykuły przemysłowe leżą schludnie poukładane, te na promocji przyciągają wzrok, a gdzie nie spojrzysz to zawsze jakiś pracownik jest gotowy ci pomóc. Podchodzisz do kasy samoobsługowej, kasujesz się bez problemu, wykorzystujesz kupony i kartę z aplikacji, wychodzisz i słonće świeci jakoś jaśniej. Od razu widać że niemiecki pan czuwa nad wszystkim dbając o jakość, czystość i technikę.
Wrażenia po zakupach w Biedronce:
Ktoś musiał chyba połączyć polski kult bezsensownego zapierdzielu z portugalską, całodzienną sjestą i doprawić niezmienną atmosferą z czasów późnego Buzka. Syf, kiła i mogiła. Alejki tak zastawione paletami że czujesz się jakbyś przeciskał się przez kanały w Metrze 2033. Podłoga mlaszcze i usiłuje odkleić się od butów. Najkrótsza droga do pieczywa zawalona jest rozsypanymi artykułami przemysłowymi w promocji bez cen. Sasza medytuje nad rozmrażającym się mięsem odpoczywającym obok lodówki, Karyna kłóci się o maskotkę z Gangu Produkciaków a kierowniczka egzorcyzmuje żula śpiącego koło półki z winami. Podchodzisz do kasy bo zanim sam się skasujesz to automat padnie trzy razy i kierowniczka będzie musiała na korbę odpalać. Stoisz 20 minut w kolejce bo o 18 w poniedziałek kiedy pół miasta robi zakupy czynna jest tylko jedna kasa z bardzo młodą, ledwo po szkole, albo dorabiającą podczas nauki dziewczyną z plakietką "Uczę się". Permanentne przegrzanie więc pocisz się w alejce między kasami tak wąskiej że Żenia stoi i macha światełkami żebyś się wózkiem nie zaklinował. Przez 30 sekund odpalasz mulącą aplikację Moja Biedronka bo o porządnej aplikacji to oni słyszeli jak studentka prawa z Carlo Rossi i hummusem gadała przy kasie przez telefon(swoją drogą hałas tam zawsze jak w hucie). Płacisz i potykasz się o kwiatki przy wyjściu i wracasz do domu żeby zobaczyć że wędlina jest 4 dni po terminie, w ryżu łażą larwy a mleko śmierdzi bełtem. Przynajmniej naklejkę za produkciaka dostałeś.
Nie wiem co mam robić, chciałabym im wyznać prawdę, ale wiem, że wtedy stracę całą rodzinę, wszystkich których jednak mimo wszystko kocham. Mam dość ukrywania mojej miłości do drugiej kobiety, a robię to już od prawie 5 lat.
Aktualnie studiuję i to rodzina w większości mnie utrzymuje, sama nie jestem w stanie opłacić mieszkania, prywatnej uczelni i jeszcze mieć pieniędzy na życie mimo tego że pracuję.
Jednocześnie moja partnerka również ma dość sytuacji w której musimy się ukrywać przed wszystkimi, nie mogę już wytrzymać tej sytuacji, zwłaszcza kiedy pojawiają się pytania o chłopaka, a każde rozwiązanie jest złe.
Wydaje mi się, że jeśli rodzina Cię utrzymuje, a Ty nie masz możliwości zrobić tego samodzielnie, to podejmowanie decyzji, które mogą poskutkować odcięciem funduszy sprowadzi na Ciebie w ostatecznym rozrachunku więcej szkód niż korzyści. Zyskasz chwilową ulgę manifestując to, kim jesteś, a później stracisz kasę na studia i utrzymanie. Zamienisz jeden problem na drugi, moim zdaniem dużo większy i o istotniejszym potencjale dewastacyjnym w odniesieniu do Twojej przyszłości.
Parę lat temu, kiedy po maturze dane nam były najdłuższe w życiu wakacje, pojechaliśmy z paczką znajomych do Bułgarii. Kupiliśmy tam coś na kształt polskiego bimbru, ale obiecaliśmy sobie, że otworzymy go dopiero w Polsce.
Po powrocie jeden z kolegów z paczki organizował domówkę, więc idealny czas na otwarcie owego trunku. Bardzo był mocny, ale do głowy nie wszedł w ogóle. Dopiero po około godzinie wszyscy padli po kolei jak muchy, w tym ja. W nocy obudziłem się na podłodze z wielką chęcią upuszczenia treści żołądka, więc czołgam się do łazienki. Przede mną schody, no to wspinam się bez końca. Cały czas wydawało się, jakbym był na początku. Ale jest! Dotarłem. Zrobiłem swoje do drewnianego pięknego kibla i zasnąłem tuż przy nim. Budzę się rano i orientuję się, że jestem przed szafką z bielizną jego rodziców. Okazało się, że zwymiotowałem do tej szafki...
Najlepsze jest to, że jego dom miał tylko parter. Po jakich schodach ja się wspinałem?!
Wyobraźcie sobie dziewczynę, która teoretycznie ma wszystko – urodę, figurę, inteligencję, talent. Wyobraźcie sobie, że ma kochającego do szaleństwa chłopaka, znajomych, którzy zabiegają o jej akceptację i towarzystwo, świetny kontakt z mamą. Wyobraźcie sobie dziewczynę, która zgarnia nagrody i osiąga sukcesy raz za razem.
Wyobraźcie sobie, że ta dziewczyna jest okropnie nieszczęśliwa.
Smutek, okropny, czarny, męczący, kleisty jak cholera, przybłąkał się kilkanaście miesięcy temu. „Chwilowe” – myślała. „Niedługo minie” – przekonywała siebie. Ale kiedy wszystkie przyjemności, rozrywki przestały sprawiać jej jakąkolwiek radość, kiedy towarzystwo ludzi zaczęło męczyć, sen przestał przynosić ukojenie, a nad głową zawisło niemożliwe do przegonienia poczucie, że za mało robi, że musi więcej, lepiej, że jest cały czas nie tak, że nic nie jest radosne, że wszyscy cieszą się życiem, a ona jedna nie umie i jest taka okropnie niewdzięczna, bo ma tak wiele... wtedy poczuła, że nie panuje nad sytuacją.
Tkwiła w tym poczuciu beznadziei przez ponad rok, nikt, naprawdę nikt się nie domyślił, że za tym szerokim uśmiechem, wesołymi żartami i niekończącymi się sukcesami, chowa się zmęczona sama sobą, nieszczęśliwa dziewczyna.
„Depresja?” – pomyślała z przerażeniem ni stąd, ni zowąd parę tygodni temu. „Ale ja nie chcę umrzeć! Ja chcę żyć! Tylko chcę się cieszyć tym życiem, tak bardzo chcę... I tak bardzo nie umiem...”.
Chwila słabości i krótka, acz dosadna rozmowa z przyjacielem. Reakcja – szybka i konkretna. Kierunek – psychoterapeuta.
Oj, zapierała się. Dosłownie. Pod budynkiem przychodni kumpel praktycznie ciągnął ją po chodniku, a iskry leciały spod podeszwy butów. Wstyd, niepewność, resztki nadziei, że to minie... a przy tym tak ogromna chęć zmiany, nieme wołanie o pomoc.
Jak się pewnie domyślacie – tą dziewczyną jestem ja. Właśnie wróciłam z pierwszej rozeznaniowej wizyty. I nie, nie przesadzałam. Nie wymyśliłam sobie, nie wmawiałam niczego. To nie moja wina, że tak jest. Lekarz uświadomił mi, jak wiele sytuacji z przeszłości, które uważałam za niepozorne, wpłynęły na to, że oto teraz mam kryzys. Skierowanie na terapię, delikatne leki rozpraszające smutek... już wierzę, że będzie dobrze. Że się wykaraskam. Że znowu po prostu będę szczęśliwa, będę jak inni ludzie.
Człowiek może być cholernie, boleśnie nieszczęśliwy, choć robi wszystko, aby tak nie było. Nikomu nie życzę tego odczucia z góry przegranej walki z ogarniającym cały umysł smutkiem i poczuciem beznadziei. Nawet najgorszemu wrogowi.
I... trzymajcie za mnie kciuki. Chcę znowu być szczęśliwa.
Moi rodzice to typowi „wygrańcy”. Zawodowo się ustawili (prawnik i lekarka), do tego wszyscy ich lubią. A ja? A ja jestem nieudacznikiem. Nauka nie szła za dobrze, zdarzyła się powtórka klasy. Nie mam nawet pojęcia, co chcę robić w życiu. I zwyczajnie mi wstyd. Oni twierdzą, że mam się nie przejmować, że coś dla siebie znajdę, że wcale się mnie nie wstydzą, ale ja wiem, że to tylko słowa, a jest inaczej.
A czy załatwili ci korepetycje? Czy powiedzieli w jaki sposób się uczyć? Najpewniej nie chodzi o to, że nie jesteś zdolny, po prostu potrzebowałeś pomocy. Jeżeli nadal jesteś w szkole niech znajdą ci dobrego korepetytora.
Wnioskuje, że nie masz 20 lat- czyli to normalne m, że nie wiesz co chcesz robić. Bardzo wielu ma te same mysli, nie nakrecaj sie.
Jest 22:00 i to jest pierwsza noc w nowym mieszkaniu. Z tego co zaobserwowałem, mieszkam w bloku, w którym sąsiedzi to głównie starsi ludzie (ja mam 26 lat). W związku z tym założyłem, że okolica jest raczej cicha.
No ale leżę teraz o tej 22:00, słuchając, jak sąsiadka obok (na oko 80 lat) puszcza Black Sabbath, Led Zeppelin czy Iron Maiden.
Nie mogłem trafić na lepszą „hałaśliwą” sąsiadkę :-D
Mam wykształcenie z gatunku plastycznych. Prowadzę własną małą działalność z tym związaną. Jakiś czas temu postanowiłam poszerzyć biznes o szkołę rysunku i malarstwa dla dzieci oraz młodzieży. Mój sposób uczenia jest taki: w sztuce, jak wszędzie, są pewne reguły (światło, perspektywa, proporcje), ale gdy już je poznasz, to szukając własnego stylu, możesz spokojnie je złamać i tworzyć tak, jak serce ci dyktuje. Po to jest właśnie sztuka :)
Co się dzieje ostatnio?
Inne szkoły rysunku, w tym ta, którą prowadzi mój były wykładowca rysunku (!!!), grożą mi petycjami do władz miasta, by te zamknęły mój skromny kursik. Bo źle uczę. Bo nie trzymam się reguł. Bo dzieciaki kulfony rysują.
Moi uczniowie czują się dobrze na moich zajęciach. Nie każę im dwie godziny rysować dzbanka z jabłkiem. Nie mają malować tego, CO widzą, ale JAK to widzą. Opowiadam im o słynnych malarzach (Modigliani, Matisse), którzy mieli własną wizję rzeczywistości, wcale nie gorszą od hiperrealistów. Mówię im, że nie tylko idealne odwzorowanie rzeczywistości oznacza talent.
Przykro mi, że „inne” wciąż oznacza wrogie...