#NIxBn

Mam żonę alkoholiczkę, która praktycznie codziennie pije. Ale my żyjemy ze sobą całą wieczność i mamy już dorosłe dzieci. Ona pije tylko piwo, ale po wypiciu kilku piw robi się bardzo agresywna i głośna. Już dawno przestałem ją przez to kochać, ale już za późno na rozstanie. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że jak ona zaczyna wrzeszczeć, a ja zaczynam się bronić, ona potem całą winę zwala na mnie, że to ja jestem taki agresywny i wredny.

Nadal mam swoje potrzeby seksualne, ale ona nawet słyszeć o tym nie chce. Dlatego uprawiam seks wirtualny z dziewczynami na OnlyFans. Drogo to kosztuje, ale przynajmniej żadna na mnie nie wrzeszczy w czasie upojenia alkoholowego.

Takie jest już moje marne życie. Na kontakty seksualne w realu nie mam już ochoty.

Instytucja małżeństwa to jest więzienie dla mężczyzny. Czasami myślę sobie, że pary żyjące w otwartych związkach są o wiele szczęśliwsze od nas, ludzi nastawionych konserwatywnie do życia. Ale ja tak zostałem wychowany i przez to dalej tkwię w tym toksycznym związku.
elbatory Odpowiedz

Niby dlaczego za późno na rozstanie? Właśnie teraz jest dobry moment. Macie dorosłe dzieci, nie macie żadnego powodu by razem być. I nie tłumacz się konserwatywnością, bo skoro uprawiasz wirtualny seks, to z konserwatywnością nie masz nic wspólnego. Chyba że chodzi o konserwatywność na pokaz, a rozwodząc się z żoną zburzysz ten obraz w oczach rodziny, znajomych i sąsiadów.
Instytucja małżeństwa to nie więzienie, możesz wyjść w każdej chwili. A ty się sam przytwierdzasz kajdankami do grzejnika, połykasz kluczyk i narzekasz, że ci wolność zabrali. Na szczęście w każdej chwili ten kluczyk możesz wysrać i się uwolnić. Trochę poboli, trochę pośmierdzi, ale potem przyjdzie ulga.
Choć ja stawiam na to, że tobie jest tak po prostu wygodnie. Nie chce ci się niczego zmieniać, bo to trzeba się wyprowadzić, pochodzić po urzędach i sądach, odpowiadać na niewygodne pytania, tłumaczyć rodzinie, skąd taka decyzja. To już wygodniej z tymi kajdankami przy tym twardym, ale ciepłym grzejniku.

Shido Odpowiedz

Na wszelki wypadek zamontuj gdzieś kamery w domu, bo jesteś ofiarą przemocy domowej, a facet-ofiara zawsze ma przejebane i nikt mu nie wierzy.
Żeby kiedyś to się nie skończyło tak, że po jej awanturze zgłosi Cię na policję że to Ty jesteś agresywny i wywalą Cię bez pytania z domu.

Zobacz więcej komentarzy (5)

#3ZJzF

Mieliście kiedyś takie wspomnienie, co do którego macie poważny problem, żeby w 100% stwierdzić, że sobie tego nie wymyśliliście? No cóż, ja tak miałam.

Mieszkam w niewielkim mieście, wiecie, podrzędna uczelnia, kilku studentów na krzyż. Karierę tu robią głównie kosmetyczki i klejarze w fabryce mebli. Ci, którzy chcieli czegoś więcej, porozjeżdżali się po całej Polsce na studia – w tym także cała moja paczka. Mało nas nie jest, taka mała, pewnie 30-osobowa rodzinka :) Dzielą nas kilometry i widzimy się raczej rzadko. Doskonała okazją do spotkań są różne święta – wszyscy wracają do domu, w ciągu dnia rodzinka, a wieczorem... Bajlando. Klubów u nas jak na lekarstwo, wiec wszyscy poszliśmy w jedno miejsce. W sumie to dość spoko miejscówka, taka duża piwnica przerobiona na lokal, z niezłym klimatem. Oczywiście w samym centrum, w ciągu starych i nieraz obskurnych kamienic.

Przechodząc do rzeczy: to była chyba jakaś 3, może 4 nad ranem. Większość ludzi już nie widziała na oczy, na parkiecie ostatni wytrwali. Mój stan też pozostawiał wiele do życzenia. Wstawiona, acz bardzo zadowolona, stoję sobie przy barze z dwoma znajomymi. Przy nas nie ma nikogo oprócz barmana, który przysypiał już powoli, gdy nagle słyszę takie nieśmiałe: „Pomocy, czy pani mi pomoże?”. Odwracam się, a tam stoi dziewczynka, na oko max 13 lat. Koszulka nocna, kusy różowy szlafroczek i do tego bambosze w pompony. Przypominam, że na zewnątrz było jakieś minus milion. Najpierw pomyślałam, że to jakiś żart. Pytam jej, o co chodzi. Na co ona mówi mi, że jej dom się pali i nie wie co ma zrobić, bo uciekła stamtąd bez telefonu. Jakby mi ktoś kubeł zimnej wody na łeb wylał. W momencie wytrzeźwiałam, złapałam ją pod rękę i mówię, że ma mnie tam prowadzić. Zgarnęłam znajomych i biegniemy razem na zewnątrz. Dziewczyna zaczyna coś krzyczeć, że obudził ją smród i że ona nie wie co ma zrobić. Po jakichś dwóch minutach ciągnie nas w najbardziej obskurną bramę. Najpierw poczułam dym, potem zobaczyłam płomienie, które dosłownie pożerały poddasze kamienicy. Szybko wezwałam straż, i nagle ta dziewczynka mówi, że tam została jej matka. Wbiegłam do tej kamienicy, a tam na schodach siedzi i zawodzi jakaś kobieta. Kochana mamusia małej, nawalona jak bela, mimo ognia wyrzygującego się zza jej ramion siedzi i lamentuje, że jej telewizor się pali. Szybko złapałam ją pod pachy i sruuu – ze schodów na zewnątrz. Gdy wybiegłam z nią z klatki, już przyjechała straż i karetka. Małą i jej matkę odprowadziliśmy do karetki i czym prędzej, nie oglądając się za siebie, zawinęliśmy z powrotem do klubu.

Najpierw myślałam, że to był jakiś sen. Po tygodniu w ogóle o tym zapomniałam, aż  zobaczyłam w gazecie dość rozległy artykuł na ten temat. Tak więc okazało się, że to nie moja wyobraźnia spłatała mi figla.
karlitoska Odpowiedz

To chyba łatwo zweryfikować, jak biegliście tam ze znajomymi, to podpytać się czy pamiętają ten pożar.

Kolakot Odpowiedz

Anonimowe mi weszły chyba za mocno. Myślałam, że się okaże , że ta dziewczynka była duchem, że zginęła w pożarze ehhh🤦

#MZksQ

Gdy chodziłam do gimnazjum, musiałam przebywać z homofobami, rasistami i po prostu dzieciakami, bo tych ludzi do dziś ciężko nazywać dorosłymi.
Pewnego dnia po tym, jak po raz setny usłyszałam, że osoby takie jak ja (czyli o azjatyckiej urodzie) powinny służyć jedynie do ruchania, zdenerwowałam się.

Po zajęciach poszłam do biblioteki i włączyłam komputer (na szczęście mieliśmy spoko bibliotekarkę). Stworzyłam fałszywe konto na pewnym popularnym wówczas portalu, pobrałam odpowiednie zdjęcia osób z mojej klasy (te z rodzicami, dziećmi, zwierzętami, te urocze) i dodałam do nich napisy (konkretniej ich obrzydliwe cytaty), a potem powrzucałam to wszystko na fałszywe konto i oznaczyłam moją klasę i szkołę.
Robiłam to jeszcze wiele razy z różnych miejsc. Raz w bibliotece, raz u koleżanki, raz na pożyczonym telefonie itd. Po pewnym czasie zaczęły mi pomagać osoby z innych klas. Czasami dodawaliśmy też zdjęcia tych złych z papierosami, alkoholem.

Pół roku później dyrektorka w końcu natrafiła na te wszystkie zdjęcia i zaczęła się afera. Najlepsze jest to, że cała klasa rzucała w siebie wyzwiskami i obwiniała się nawzajem, ale nikt z nich nawet nie pomyślał, że to ja.

#IXxG9

Jestem dziewiętnastolatkiem. Może nie nadaję się na okładki gazet czy do reklam telewizyjnych, jednak do brzydali nie należę. Nie jestem też za wysoki i nie mam sześciopaka oraz metrów w bicku. Jednak zawsze chodzę, wręcz bardzo, zadbany i dbam o wszystko co posiadam, czym się zajmuję. Mam na tym punkcie małego bzika i często przesadzam.

W klasie nie mam znajomych. Uchodzę za zniewieściałego mięczaka. Śmieją się ze mnie oraz moich zachowań, przykładowo ze sporządzania notatek, które są kolorowe. Śmieją się z mojego mycia się po lekcji WF-u, ze zmieniania skarpetek. Z używania żelu antybakteryjnego. Z poprawiania fryzury, gdy się zepsuje... Ze wszystkiego co robię, choćby było to ugryzienie kanapki. Jestem po prostu aż tak śmieszny. A przede wszystkim odporny. Nie załamuję się już tym, co mówią i robią. Mam to gdzieś, a nawet taka postawa nie zmieniła ich zachowań, a wręcz przeciwnie, robią wszystko co tylko możliwe, by przetestować moją cierpliwość.

Ostatnio na dłuższej przerwie podeszła do mnie jedna z dziewczyn z mojej klasy, pewnie z okazji zakładu śmieszkowego, i ni z gruchy, ni z pietruchy wzięła moją dłoń w swoją. Zaczęła się dziwić, wzdychać, chwalić moje paznokcie, bo jakie one krótkie, proste, ale zdrowe i zadbane. Następnie zaczęła piszczeć, jaką to gładką mam skórę i pytać, jakiego kremu używam (tak, kremuję ręce, bo mam tendencje do przesuszania się skóry)... A po chwili powiedziała, że gdzieś taki typ ręki już widziała. Po sztucznym zamyśleniu krzyknęła: „W kościele!”, za moment dodając: „Nadajesz się na księdza!”.
Jednak chyba coś jej nie wyszło. Nikt się nie zaśmiał. Wszyscy, którzy obserwowali całe zajście, łącznie ze mną, pozostali z miną „wtf?”. Jednak analizując sobie poprzednie akcje, tę uznałem za tak żałosną i słabą, że po chwili niespodziewanie wybuchnąłem śmiechem. Dziewczyna szybko uciekła z miejsca zdarzenia.

Od tygodnia nikt do mnie nie podszedł :D
Kichu Odpowiedz

Brawo! Tak trzymaj!

karlitoska Odpowiedz

Super przeczytać o kimś kto ma tak duże poczucie własnej wartości, że ma w nosie opinie jakiś debili. Rob dalej swoje! 😃

Zobacz więcej komentarzy (4)

#PQPDM

Od dziecka jestem zapalonym kibicem, to zasługa taty. Znam wszystkie przyśpiewki, często je nucę. Mieszkam na wsi, gdzie wszyscy się znają. Kiedyś w niedzielę nie potrafiłam się skupić na mszy. Ciągle łapałam się, że moje myśli wybiegały za daleko. Niestety nie potrafiłam tego opanować, ale co jakąś chwilę próbowałam powrócić na właściwe tory. 

Nadszedł moment, kiedy ksiądz mówi: „W górę serca”, a ja zamyślona odpowiedziałam: „Polska wygra mecz!”. Wzrok wszystkich zgromadzonych momentalnie skierował się na mnie i wtedy się zorientowałam, co powiedziałam, zarumieniłam i jak to ja, w sytuacjach stresowych, zaczęłam się pocić. Przeżegnałam się i wyszłam z kościoła. Nie dość, że wróciłam z plamami od potu do domu, to jeszcze zaraz mama wypytywała mnie, co narobiłam w kościele, bo znajoma do niej dzwoniła. 
Ech, te uroki mieszkania na wsi.

#Ke1nq

Historia dosyć stara, bo sprzed prawie 30 lat.

Moi rodzice właśnie skończyli I rok studiów i postanowili pojechać na kolonie jako opiekunowie. Z racji tego, że byli najmłodsi w kadrze, dostali pod swoją opiekę grupy najmłodszych dzieciaków – mama dziewczynki, a tata chłopców. Wydawać by się mogło, że takie 6-, 8-letnie człowieczki dosyć łatwo upilnować... Niestety, okazało się, że nie. Historii z tych pamiętnych kolonii znam mnóstwo, ale jedna podoba mi się najbardziej.
Wszystkie dzieciaki mieszkały w 8-osobowych, drewnianych chatkach. Nie wiadomo dlaczego, ale w grupie taty było jakieś spięcie i chłopaki kłócili się ze sobą, a czasem dochodziło też do jakichś bójek i płaczu. Nie inaczej było tym razem. Jeden z opiekunów przybiegł do taty i zaalarmował go, iż część jego grupy zabarykadowała się w domku, a kilku chłopców próbuje się do niego wedrzeć. Tata oczywiście w te pędy pobiegł na ratunek, bo znał już możliwości swoich podopiecznych i bał się, że coś może się stać. Przybiega na miejsce, patrzy i co widzi? Wielkie, ciężkie, dębowe drzwi wejściowe do domu kompletnie wyrwane z zawiasów, leżące na ziemi, a na nich maleńki, zapłakany 7-letni chłopczyk. Zdezorientowany tata pyta: „Jak ty wyrwałeś te drzwi?!”, na co chłopczyk cichuteńkim i pokornym głosikiem odpowiedział: „Pukałem...”.
upadlygzyms Odpowiedz

Kto za młodu wypukał dębowe drzwi z zawiasów, ten dojrzały wybije stalowe bramy.
Wygląda na to, że Herkules jednak przekazał swoje geny dalej.

#A57UD

Czuję się przytłoczony i potrzebuję wsparcia. Zawsze byłem raczej samotnikiem – znajomości miałem głównie w szkole, ale zwykle urywały się po jej zakończeniu. Paradoksalnie lubiłem szkołę, bo tam coś się działo, w przeciwieństwie do domu. Na studiach miałem nadzieję na nowy start: samodzielność, znajomości, może nawet związek.

Na trzecim roku poczułem potrzebę znalezienia swojej drugiej połówki – widziałem, że większość znajomych jest w związkach. Po długim czasie udało mi się poznać dziewczynę. Mimo że z wyglądu nie była ideałem, liczył się dla mnie jej charakter. Związek był jednak trudny – jej praca wyjazdowa i studia w innym mieście sprawiały, że widywaliśmy się rzadko. Wakacje były szczególnie ciężkie, bo wróciłem do domu rodzinnego, ale liczyłem, że gdy zacznie się ostatni semestr studiów, wszystko się poprawi. Starałem się spotykać z nią jak najczęściej, a jednocześnie ambitnie planowałem znaleźć pracę w IT, ustatkować się i być samodzielny.

Niestety, związek zakończył się z dnia na dzień dziś. Powiedziała, że jej praca i studia uniemożliwiają dalszą relację i że to dla mojego dobra. Bolało mnie, że mówiła o tym tak neutralnie, jakby jej nie zależało. Próby rozmowy nie pomogły – stwierdziła, że to nie ma sensu. Nie wiedziałem, co powiedzieć, i poczułem się bezradny, jak to powiedziała.

Teraz czuję się zagubiony i samotny. Mam znajomych, ale kontakt z nimi jest coraz rzadszy – każdy ma swoje życie, związki i pracę. Obawiam się, że po studiach całkiem się urwie, jak po technikum. Szukanie pracy w IT jest frustrujące – mimo zaangażowania rynek jest trudny, a moje doświadczenie ogranicza się do praktyk. Brakuje mi pasji i hobby – gry przestały mnie interesować, spacery czy podróże w samotności mnie nie cieszą, próbowałem np. siłowni, ale to nie jest dla mnie. Często kończy się na scrollowaniu social mediów, jak się nudzę i nie mam co robić. Jedyną rzeczą, która mnie teraz trochę trzyma, jest praca inżynierska – przynajmniej czuję, że coś robię i mogę to wykorzystać w portfolio.

Nie wiem, co robić dalej – czy szukać pracy tutaj, gdzie studiuję, czy jak skończę studia wrócić w okolice rodzinnego miasta (choć tam brak perspektyw, a najbliższe możliwości są w Trójmieście). W kwestii związku też mam wątpliwości – czy szukać jeszcze tutaj, czy może po powrocie do rodzinnego miasta, wadą tylko jest że jest małe to miasto i brak prywatności w domu rodzinnym moim.

Czuję, że życie mi się wymyka, straciłem motywację i nie wiem, jak ruszyć z miejsca. Potrzebuję słowa otuchy, wsparcia i porad, co robić, żeby znaleźć swoją drogę.
Anonimowe6669 Odpowiedz

Przedłuż sobie czas na decyzje - idz na magisterkę i intensywnie szukaj pracy. Dopiero na tym etapie, z dyplomem inżyniera, będzie Ci ją łatwiej znaleźć. Próbuj szukać w mieście, w którym studiujesz, jak wrócisz do małej miejscowosci do rodziców, to się zablokujesz. Nie będziesz mieć ani perspektyw na prace ani na nowe znajomosci. I głowa do góry, znajdzie się lepsze dziewczyna :)

Abigaila37 Odpowiedz

Skoro studiujesz, to jestem starsza od ciebie o co najmniej 10 lat. Przyjmij proszę radę od "starszej" i trochę bardziej doświadczonej życiowo osoby :-)
Nie wracaj do małego miasteczka, bo małe miasto to mniej szans na pracę. Mówię to niestety, z własnego doświadczenia. Łatwiej ci będzie znaleźć pracę w większym mieście, np. w tym, w którym studiujesz. Jeśli nie praca to może płatny staż związany ze studiami? A po stażu masz szansę być zatrudniony w tej firmie. Sprawdzaj regularnie ogłoszenia o pracę, wysyłaj CV też do firm, które nie szukają aktualnie pracownika. Zostawią sobie twoje CV i może odezwą się potem. Sprawdź czy Urząd Miasta, Urząd Pracy i miejscowy Sąd nie szukają informatyka. Zawsze to coś, na początek ;-) Powodzenia!

Zobacz więcej komentarzy (2)

#25okm

Jestem w drugiej klasie liceum, jednak wielu moich znajomych jest na studiach lub nawet już po. Historia zdarzyła się na początku roku szkolnego. Co ważne, po zajęciach (a raczej omówieniu spraw organizacyjnych) umówiłam się ze znajomymi nad jeziorem. Jedna z dziewczyn , które tam miały być (powiedzmy Kasia), właśnie skończyła studia i miał to być jej pierwszy dzień w pracy, więc tym bardziej było o czym gadać.

Przechodząc do sprawy, wchodzę do klasy, witam ze wszystkimi i siadam, czekając na naszą nową wychowawczynię, bo nauczycielka, która była w zeszłym roku, odeszła na emeryturę.
Moje zdziwienie było ogromne, gdy do klasy pewnym krokiem weszła Kasia z dziennikiem w ręce i oznajmiła nam, że jest naszą nową nauczycielką matmy. Właśnie wtedy przypomniałam sobie, że faktycznie Kaśka skończyła pedagogikę.
Gdy tylko nasze spojrzenia się spotkały, obie wybuchnęłyśmy śmiechem. A klasa, niczego nieświadoma, stała, nie wiedząc o co chodzi. Na szczęście, w miarę się opanowałyśmy i można było nadal spokojnie wszystko omówić. Koleżanki pytały, o co chodzi, jednak ja nie chciałam, by cała klasa wiedziała (trochę głupia sytuacja), więc nic nie mówiłam.
Hmmm... chyba jednak nie wyszło.
Klasa po raz drugi przeżyła szok, gdy Kasia oznajmiła, że już wszyscy możemy iść do domów i do mnie zawołała, że jak chcę to mogę zamiast tramwajem, zabrać się z nią samochodem, to jeszcze przed wyjazdem nad jezioro wejdziemy do niej i zjemy jakiś normalny obiad. :P
Mina ludzi bezcenna.

PS. Z Kasią, jako nauczycielką, klasa dogaduje się świetnie, choć dla mnie dość trudne jest przestawianie się z TY na PANI PROFESOR i odwrotnie.
SokoliWzrok Odpowiedz

Niby spoko, ale od razu Kasia pokazuje, że cię faworyzuje i traktuje lepiej niż innych uczniów. Mało profesjonalne.

Koniczynka368 Odpowiedz

Żeby uczyć matematyki w liceum nie wystarczy skończyć pedagogiki - potrzeba studiów z matematyki z przygotowaniem pedagogicznym.

#Ox2QQ

Podczas studiów dorabiałam sobie, udzielając korepetycji z matematyki. Pewnego lata wróciłam z dużego miasta do mojej rodzinnej miejscowości na wakacje. Tam również ogłosiłam gotowość pomocy w przygotowaniu do poprawek. Zgłosiła się pani, która potrzebowała korepetycji dla córki. Dziewczynka, nazwijmy ją Milenka, w 5 klasie podstawówki miała poprawkę. I tu zaczyna się opowieść.

Większość dzieci, do których chodziłam, to były osoby, które ewidentne miały problemy z nauką. Niektóre miały ogromne ambicje i chciały mieć najlepsze oceny, przez co robiłam z nimi zadania dodatkowe, trudniejsze, konkursowe. Często ambicje mieli rodzice i brali korki dla dzieci, które z matematyką nigdy nie będą miały nic wspólnego. Z Milenką było inaczej. Miała urodę aniołka, była spokojna, grzeczna i urocza. Od razu poznałam też jej zwariowaną siostrę, dajmy na to Olgę. Olga była zwariowana, szalona i szczera. Takie totalne przeciwieństwo Milenki.
Podczas pierwszej rozmowy dowiedziałam się, że Milenka jest świetną uczennicą, tylko pani uwzięła się na nią, bo nienawidziła jej starszej siostry. Pomyślałam, że to nie pierwsza w mojej „karierze” taka opowieść i postanowiłam sama sprawdzić, jak to z tym dzieckiem jest.

Wszystko okazało się prawdą. Mała śliczna dziewczynka musiała zrobić przez wakacje wszystkie zadania ze zbioru, których było około 500, bo nauczycielka chciała zemścić się na swojej byłej uczennicy, która miała to w głębokim poważaniu i balowała przez całe wakacje.

Zrobiłyśmy z Milenką zadania, do każdego przykłada się niesamowicie. Najpierw pisała na brudno, później przepisywała cały zeszyt. Stresowała się poprawką, cały czas była smutna, gdy nie robiłyśmy matmy, przesiadywała godzinami sama pod klatką. Serce mnie bolało, gdy codziennie na dwie godziny siadałyśmy przy zadaniach.
Milenka zdała na 96%. Nie widziałam jej po tym, nie wiem, czy była w końcu szczęśliwa, ale mam nadzieję, że tak...

Wiem, że anonimowych czytają nauczyciele. Proszę, bądźcie sprawiedliwi i oceniajcie wiedzę dzieci. Tylko wiedzę. Możecie zrobić dzieciom wielką krzywdę. Nie mówię tu o zepsutych wakacjach, ale o małym kochanym serduszku, które straciło zaufanie do szkoły, „drugiego domu”, gdzie powinno czuć się bezpiecznie..

#fWy6y

Razem z moją dziewczyną spodziewamy się dziecka. Asia jest w szóstym miesiącu ciąży. Ja wiem, że ten błogosławiony stan wiąże się z LEKKIMI wahaniami nastroju, ale to, co miało miejsce wczoraj podczas zakupów w markecie, przeszło moje najśmielsze oczekiwania.

Robiliśmy zakupy i weszliśmy w alejkę z ozdobami świątecznymi. Gdy Asia zobaczyła pierwsze w tym roku bombki i czapki mikołajkowe, zaczęła się tak radośnie cieszyć i chichrać, aż ludzie się za nią oglądali. Podskakiwała, śmiała się wręcz histerycznie, śpiewała świąteczne piosenki i biegała od choinki do choinki jak dziecko z ADHD. Dzieci dosłownie zatrzymywały się i patrzyły na nią, co robi z tymi reniferami i bałwanami. Odgrywała teatrzyki trzymając figurki w dłoniach – ta cała scena wyglądała jak z jakiegoś horroru. Ostatecznie Asia wsadziła do koszyka połowę z dostępnych, świątecznych ozdób. Ledwo wyciągnąłem ją z tego działu.

Potem przeszliśmy do sekcji z wędlinami, a wtedy moja dziewczyna… rozpłakała się. Tak, stanęła na środku sklepu i zaczęła płakać nad losem zabitych zwierząt, po czym KRZYCZAŁA do mnie: „dlaczego świat musi być taki zły”. Skończyło się napadem furii skierowanym w stronę sprzedawczyni działu mięsnego. Obrzuciła kobietę błotem, twierdząc, że jej praca tylko utwierdza morderców zwierząt w przekonaniu, że dobrze robią, po czym RZUCIŁA we mnie sopocką i wybiegła ze sklepu. Popędziłem z koszykiem do kasy, szybko zapłaciłem za zakupy i zacząłem jej szukać.
Znalazłem ją w McDonald’s, jak jadła Big Maca.

Błagam, napiszcie co jej podawać, by się uspokoiła. Boję się, że zanim dziecko się urodzi, to ja zginę.
MaryL2 Odpowiedz

To nie jest normalne co ona robi. Trochę jakby udawała, że ma takie wahania, żeby zwrócić na siebie Twoją uwagę. Może te bombki rzeczywiście ją wzruszyły, ale reszta to już teatr. Pogadaj z nią, powiedz, że nie będziesz akceptował takiego zachowania, że ma całą Twoją uwagę i nie musi już o nią zabiegać. Możesz powiedzieć, że chętnie się z nią powygłupiasz, popłaczesz, potowarzyszysz jej w emocjach, ale w granicach rozsądku, nie wchodząc w drogę innym ludziom.

Frog Odpowiedz

"co jej podawać, by się uspokoiła"
Dużo miłości i cierpliwości.
Tak, jeszcze więcej.

"Boję się, że zanim dziecko się urodzi, to ja zginę."
Tylko trzy miesiące??
Hehe, optymista.
Przed Tobą ładnych parę/paręnaście lat w równie nieprzewidywalnych klimatach.
Tak więc - moc miłości i cierpliwości - tym razem dla całej rodzinki 💕

Odpowiedzi (4)
Zobacz więcej komentarzy (2)
Dodaj anonimowe wyznanie