Szef spóźniał się z wypłatą. Jako że byłem przez to cholernie wkurzony, umyłem jego kubki do kawy szmatą do mycia podłóg. Zrobiłem to, zapominając o monitoringu w biurze.
Szef później sam mył swoje kubki, ale z wypłatą nigdy więcej się nie spóźnił.
Kojarzycie może taki mem „Skoro Darek to Dariusz, to dlaczego Marek to nie Mariusz”?
Właśnie dzisiaj dowiedziałem się, że mój wujek tak naprawdę ma na imię Mariusz. Nazywa się tak, ponieważ dziadek myślał, że Marek to zdrobnienie.
Zawsze byłam święcie przekonana, że Krzysztof Kolumb był Polakiem.
Jesteśmy razem 10 lat, 2 lata po ślubie i chyba czeka mnie rozwód... Mam wrażenie, że od 1,5 roku moje życie małżeńskie wygląda jak walka. Kłótnie o wszystko i tak naprawdę o nic. Mąż nie komunikuje swoich potrzeb, a potem ma do mnie pretensje. Czepia się mnie dosłownie o wszystko – o to, że zrobiłam coś tak, a mogłam inaczej, że usiadłam sobie na chwilę, a naczynia leżą w zalewie. Wynikiem tego jego czepialstwa jest to, że unikam go jak ognia – biorę nadgodziny w pracy, często w soboty, w domu staram się być gościem, bo ciężko wytrzymać z osobą, która cię krytykuje na każdym kroku. Kiedy zasypiam, wchodzi mi po kilka razy do sypialni i zadaje jakieś bezsensowne pytania. Czuję, że robi mi to na złość, ale się wypiera za każdym razem. Seks nie istnieje, a raczej istnieje dla jego przyjemności.
Zawsze byliśmy dobrą parą, kochaliśmy się, wspieraliśmy. Nie było żadnej zdrady, żadnego kłamstwa, niczego, co mogłoby tak negatywnie wpłynąć na nasz związek. Mam wrażenie, że on mnie po prostu nienawidzi i robi wszystko, żeby mnie zniszczyć. Proponowałam wielokrotnie terapię dla par, ale nie chce o tym słyszeć. Twierdzi, że żaden terapeuta nie stanie po mojej stronie i szkoda pieniędzy, bo nikogo nie posłucham. Z tym że tak nie jest. W ogóle mam wrażenie, że on imaginuje jakieś moje cechy, których nigdy nie miałam i nie mam i nagminnie mi wmawia, że jestem „taka”.
Staram się tłuc mu do głowy, że nie jestem jego wrogiem, tylko przyjacielem, że jesteśmy drużyną. Z tym że powoli sama przestaję w to wierzyć, bo jak wchodzi do pokoju, to cała się spinam i czuję, że mi wzrasta ciśnienie. Chyba sama go już traktuję jak wroga.
Czuję się bardzo samotna w tym małżeństwie. Niby mam koleżanki, ale głupio mi przyznać przed nimi, że mąż po raz kolejny doprowadził mnie do płaczu. Poza tym ja też nie jestem święta. Kiedy mąż zaczyna prowokować kłótnię, to wytrzymam może 30 minut takich słownych zaczepek, a potem reaguję. Rzucamy nawzajem mięsem, przekraczamy raz po raz kolejne granice, których nigdy przedtem nie przekroczyliśmy. Wyzywamy się od najgorszych, mówimy sobie, że się nienawidzimy. Kiedyś przez 40 minut rozważałam, czy nie rzucić się pod pociąg, jak utknęliśmy na stacji kolejowej i mąż znowu zaczął się do mnie niefajnie odzywać.
Życie sypie mi się jak domek z kart i ciągle się miotam. Z jednej strony chcę rozwodu, jestem stabilna finansowo, mam mieszkanie, dam sobie radę. Ale z drugiej tęsknię za moim mężem, za tym, jaki był, za moim przyjacielem i powiernikiem, a nie tym facetem, który teraz jest w domu. Tak strasznie mi go brakuje, że to aż boli. Już nawet nie chodzi o to, jak mnie nazywa albo co takiego robi, chodzi o to, jak bardzo się zmienił. Czasami przeglądam nasze stare zdjęcia albo zdjęcia ze ślubu i widzę, jak bardzo byliśmy zakochani. Żal mi, że nic z tego nie zostało i że mąż nie chce pomocy specjalisty, nie chce walczyć o to małżeństwo.
Jakiś czas temu zauważyłam, że moje współlokatorki podkradają mi szampon do włosów. Postanowiłam, że dam im nauczkę. Do szamponu dodałam gencjany.
I mam teraz fioletowe włosy...
Rodzina to nie tylko więzy krwi.
Miałam szczęśliwą rodzinę do czwartego roku życia, kiedy to ojciec uznał, że się zakochał w swojej sekretarce (był dyrektorem szkoły) i wyprowadził się do niej. Mama lekka depresja, rozwód i ojciec, który zapomniał, że ma córkę. Mama mnie kochała i kocha ponad wszystko, wiem to, więc widząc, jak tęsknię, schowała dumę do kieszeni i około rok od rozwodu pojechała do niego do pracy, aby wręcz zmusić mojego ojca do przyjścia na moje urodziny... Widziałam go w sumie cztery razy w czasie mojego dorastania, po około kilka minut, bo nigdy nie miał czasu. Zresztą mnie również po pewnym czasie przestało na nim zależeć, a to za sprawą nowego partnera mojej mamy. Nigdy nie wzięli ślubu, ale jest to moja prawdziwa rodzina. Nie mówię „ojczym”, tylko „tato”, na moją prośbę – gdy miałam osiem lat, partner mamy zgodził się, abym tak do niego mówiła. To on był na wszystkich akademiach, to on nauczył mnie jeździć na rowerze, i to on, mój tata, a nie ojciec, miał przed ślubem poważną rozmowę z moim narzeczonym. Choć formalnie i prawnie jest to obcy mężczyzna, dla mnie to w sercu i w duszy mój tata, a niedługo dziadek mojego syna.
Studiuję i pracuję w jednej z sieciówek odzieżowych. Reszta składu w tym sklepie to również pracujący studenci. Oprócz pani kierownik. Ona studia skończyła kilka lat temu, ma wypasiony dom i samochód, a jej mąż też jest jakimś kierownikiem czy dyrektorem – ogólnie bogaci ludzie.
W pokoju socjalnym mamy lodówkę na nasze produkty/posiłki. Pani kierownik często bez pytania bierze komuś jedzenie lub gdy ktoś je, wtyka swój widelec pod nos, bo musi „spróbować”. Pewnego razu zamówiliśmy pizzę. Coś z nią było nie tak, bo kto ją zjadł, ten miał problemy żołądkowe. W lodówce został jeden kawałek, ale nikt nie był chętny na taki smakołyk. Oprócz pani kierownik, która nie wiedziała o naszych perypetiach. Jak zwykle wzięła sobie jedzenie bez pytania.
Mamy nadzieję, że też się posrałaś.
Sytuacja miała miejsce, gdy chodziłem jeszcze do gimnazjum. W naszej szkole zaczęły obowiązywać przepisy zabraniające wychodzenia ze szkoły podczas trwania zajęć, a ja jak i wiele innych osób próbowaliśmy na najróżniejsze sposoby ominąć ten system. Wychodziliśmy oknami, czasami dało się dogadać z ochroniarzem na wejściu (w zależności jaki był to gość), a wszystko po to, żeby zapalić papierosa. Jeżeli nie dało się wyjść, paliliśmy w łazienkach, ale jako że na przerwach dyżury mieli nauczyciele, wiązało się to z ryzykiem.
Pamiętam, że mieliśmy język angielski i jak tylko usłyszałem dzwonek, wraz z moim dobrym kumplem pobiegliśmy do łazienki, zamykamy się we dwóch w ostatniej kabinie, on wyjmuje paczkę, ja już odpalam zapalniczkę i wtedy słyszymy pukanie do pierwszej z kabin... „Otwierać, czuję papierosy!” – powiedział nauczyciel od WF-u, który pełnił rolę strażnika na nieszczęsnej przerwie. No to my z kumplem chowamy szlugi i zapalarkę do plecaka. W końcu przychodzi kolej na nas, puka do nas. Otwieramy drzwi, pada pytanie, co tu robimy, my jak z automatu bez zastanowienia, że na pewno nie palimy. Kazał nam chuchnąć, no to najpierw kumpel i nauczyciel nic nie wyczuł, później ja – on nadal nic nie czuje... Nic dziwnego, skoro nawet nie zdążyliśmy odpalić szluga. Wtedy spojrzał na nas z takim przerażeniem, wręcz obrzydzeniem, i powiedział: „To ja nie chcę wiedzieć, co wy tam robiliście we dwójkę”. I w tym właśnie momencie obaj zdaliśmy sobie sprawę, że zostaliśmy rozpoznani jako dwójka chłopaków, która zabawiała się ze sobą na szkolnej przerwie. Po wyjściu z łazienki oboje stwierdziliśmy, że może lepiej było jednak odpalić tą fajkę, zamiast pozostawienia go z myślą, że bawiliśmy się swoimi fajkami...
Mój tato nigdy zbytnio nie angażował się w sprawy, które mnie dotyczyły. O tym, że chodzę do psychologa i psychiatry dowiedział się po roku, odkąd zaczęłam terapię. Diagnoza? Pogłębiona depresja, nerwica, ataki paniki, stany lękowe itp. Tata wie, że miałam dwie próby, ale do tej pory nie wie, jakie tabletki łykam.
Dziś nie mogłam spać w nocy, więc przeglądałam jakieś bezsensowne rzeczy w internecie, aż w końcu przychodzi godzina wyjścia ojca do pracy. Żeby uniknąć ochrzanu, szybko odkładam telefon na półkę i udaję, że śpię.
Nagle tata otwiera drzwi do mojego pokoju... Już sobie pomyślałam, że pewnie się domyślił, że nie śpię, ale to co zrobił po wejściu do pokoju sprawiło, że gdy tylko wyszedł, popłakałam się. Otóż tato pogłaskał mnie po głowie, ucałował w czoło, po czym nachylił się, by sprawdzić, czy oddycham.
Nie miałam pojęcia, że tak się mną przejmuje i specjalnie przyszedł, by upewnić się, czy żyję. Dziękuję, Tato.
Kilka lat temu byłam z mężem i córką w galerii na zakupach. Córa zasnęła, mnie zaczął boleć brzuch, więc stwierdziłam, że idziemy posiedzieć w aucie i poczekamy, aż mąż jeszcze coś tam sobie kupi.
Siedząc w tym samochodzie, poczułam, że w brzuchu tworzy się okropny potwór i zaraz będę musiała go wydalić. Co teraz!? W toalecie publicznej nie potrafię się uzewnętrznić. Dzwonię do męża, mówię, że musimy spadać, bo się ze**am!! Akurat stał w kolejce do kasy i powiedział, że postara się jak najszybciej przybyć. Nie zdążył... Wydaliłam potwora w samochodzie. Ale nie w gacie ani na dywanik... Miałam kilka pampersów córki w torbie, chusteczki nawilżane i woreczki foliowe, więc skorzystałam. Po wszystkim wyszłam wyrzucić dowody zbrodni i spotkałam męża przy wejściu na parking. Powiedziałam mu, że córka tak strasznie narąbała w pampersa, że teraz musimy auto przewietrzyć. Uwierzył!
Poza mną, chyba monitoringiem i teraz Wami, nikt nie wie o mojej gównianej robocie.
Dodaj anonimowe wyznanie