Miałam 2 lata, gdy na świat przyszedł mój młodszy brat, a jakieś 2,5, gdy mój tata postanowił zabrać mnie na na mecz piłki nożnej. Nasza drużyna jeszcze wtedy coś znaczyła w tej ogólnopolskiej lidze, a do tego w reprezentacji grał mój kuzyn. Nasłuchałam się wówczas przeróżnych okrzyków i piosenek, a że dziecko w tym wieku chłonie jak gąbka, spora część z tego została w mojej głowie.
Młodszego brata bardzo lubiłam zaczepiać, gdy ten spał. Więc pewnego dnia przyszłam do niego, nachyliłam się nad nim i cicho zaśpiewałam:
- Wstawaj, ch*ju, wstawaj, wstawaj, nie udawaj!
Gdy brat otworzył oczy, dodałam:
- Wstałeś, ch*ju, wstałeś, pewnie udawałeś!
Jak łatwo się domyślić, tata już nigdy więcej nie wziął mnie na stadion.
Witajcie. Jakieś dwa tygodnie temu kupiłem sobie słuchawki z dość mocno wzmocnionym basem, jak miałem wszystko na full, to słuchawki się strasznie trzęsły (słuchawki są douszne).
Wczoraj chciałem wyjść na miasto, lecz 5 minut po wyjściu zorientowałem się, że zapomniałem portfela, okej - wracam, wchodzę do pokoju i co? Widzę moją 15-letnią siostrą z słuchawką w swojej pusi z włączonym jakimś ruskim basem na fulla.
No nieźle.
Środek nocy. Stwierdziłam, że warto sprawdzić Facebooka. Wchodzę. Jak zawsze nic nowego.
Wpadłam na pomysł, żeby wpisać swoje nazwisko w wyszukiwarce. Scrolluję...
Okazało się, że wygrałam bilet na koncert mojego ulubionego artysty!
CZTERY lata temu.
Jestem z zawodu saperem. Praca cholernie niebezpieczna, wymagająca ogromnej precyzji i nie lada stalowych nerwów. Każdy z was pewnie zna powiedzenie, że "saper myli się tylko raz". Historii związanych z moją pracą było mnóstwo, ale opowiem wam jedną z nich, o której zresztą było mówione w radiu bodajże.
Kilka lat temu dostaliśmy wezwanie do kamienicy, gdzie w mieszkaniu jednego delikwenta, w trakcie jakiejś rutynowej wizyty policji, znaleziono pocisk. Ale nie byle jaki pocisk. Skubaniec przytargał do mieszkania niewypał 210-mm pocisku burzącego do niemieckiej haubicy z czasów II wojny światowej. Pocisku, który waży, bagatela, ponad 100 kg. Moja reakcja, jak go zobaczyłem? "Co to k*rwa jest?!".
Standardowa procedura, ewakuacja całego bloku i kilku sąsiednich, odcięcie instalacji gazowej i elektrycznej. Powiem szczerze, to był jedyny raz, kiedy w całej dotychczasowej karierze sapera byłem tak przerażony. Bo o ile rozbrajanie min czy innego typu małych niewybuchów, w momencie jakiegoś zapłonu i eksplozji, mogło się skończyć śmiercią lub trwałym kalectwem, tutaj, krótko mówiąc, nie wiem, czy zostałyby z nas buty, gdyby ten pocisk jednak zaskoczył.
2 godziny grzebania w tym dziadostwie to były najgorsze 2 godziny w życiu. Jak tylko udało nam się unieszkodliwić zapalnik i zabezpieczyć ładunek do wyniesienia, wyszedłem przed kamienicę i walnąłem się jak długi. Gdyby nie kolega z oddziału, to pewnie bym tam usnął. Tak byłem wypompowany.
Tak się zastanawiam, jakim trzeba być debilem, żeby przytargać takie ustrojstwo do mieszkania, narażając przy tym cały blok na cholerne niebezpieczeństwo? Wyobraźcie sobie teraz, że ten pocisk by eksplodował w momencie, gdy gaz był normalnie w obiegu instalacji. No cóż, dużo z tej kamienicy by nie zostało, w najlepszym razie piwnica i jakieś ściany parterowe. O uszkodzonych sąsiednich budynkach nie wspomnę.
PS. Nie zgadniecie, gdzie gość trzymał ten pocisk? Nie w żadnej szafie, tylko pod łóżkiem w sypialni. Śmialiśmy się z kolegami z oddziału, że facet chciał czuć w czasie nocnych igraszek moc pod nogami :D
Moje małżeństwo trwało ledwie 2 lata. Tyle czasu potrzebowała moja już w tym momencie była żona, na znalezienie sobie fagasa na boku i przyprawienie mi rogów. Co jest najgorsze, jej kochankiem był mój dobry kumpel, z którym znałem się od podwórka.
Zapytacie, jak się dowiedziałem? To był cholerny przypadek, bo inaczej tego nazwać nie mogę. Kuzyn matki pracuje w gazowni. Spisywał liczniki w bloku, w którym akurat ten kumpel mieszka. I otworzyła mu rano moja była. W samej koszuli nocnej, wyraźnie zaskoczona, że ktoś rano z taką sprawą przyszedł. Nie kojarzyła go. Bo trudno spamiętać blisko 200 gości z własnego wesela, tym bardziej, że była to moja część rodziny. Ale on ją pamiętał.
Zadzwonił do mnie. Powiedział, co widział. Wynająłem detektywa, który po może 2 tygodniach pracy, dostarczył mi takich dowodów, że głowa mała. Pozew o rozwód to była tylko kwestia czasu, ale najpierw postanowiłem oboje ukarać. W międzyczasie poinformowałem wtedy jeszcze narzeczoną kumpla - Anię, jak się sprawy mają.
Przez miesiąc oboje nie dawaliśmy po sobie poznać, że o wszystkim wiemy.
Wspominałem już, że pracuję jako szef kuchni w restauracji? Zaprosiłem ich na kolację do nas, do domu. Sam zajmowałem się wszystkimi gastronomicznymi przygotowaniami. I nie, nie skończyło się na środkach na przeczyszczenie w stekach, które robiłem. W kulinariach panuje pewna zasada. Nie miesza się ze sobą konkretnych ziół i przypraw, bo można nabawić się niezłego cyrku w żołądku. Ja dodałem do tego jeszcze kilka ostrzejszych przypraw, niby do smaku i nie do końca świeże mięso.
Oba steki były odpowiednio przyprawione i oznaczone, tak by nie zaszła pomyłka. Zjedli, aż im się uszy trzęsły, niczego nie podejrzewając. Sajgon zaczął się dopiero później. Wyobraźcie sobie teraz połączenie środków na przeczyszczenie, zatrucie nieświeżym mięsem, cholerną zgagę i uczucie, jakbyście mieli to zaraz wszystko zwrócić. Mieliśmy ubaw po pachy, kiedy nasi kochankowie biegali jak w sztafecie na zmianę do toalety.
Zemsta zemstą, ale moja była na rozprawie rozwodowej nawet szczególnie nie wypierała się zdrady. Co tylko przyspieszyło cały proces.
Anka zerwała zaręczyny z moim dawnym kumplem. Bo teraz ciężko go tak nazwać.
Wprawdzie nie będzie zakończenia z Anonimowych i nie zostaliśmy parą, ale za to świetnymi przyjaciółmi, którzy póki co, mają dość związków i potrzebują czasu, by sobie trochę poukładać pewnie kwestie w życiu.
Pracuję w firmie, która zajmuje się sprzedażą telewizji, Internetu, telefonii komórkowej, stacjonarnej itp. W związku z moją pracą spotykam ludzi naprawdę różnych i często cholernie dziwnych. I choć moimi klientami są głównie osoby starsze, to czasami ciężko jest się powstrzymać przed wybuchnięciem. Śmiechem lub wręcz przeciwnie.
Oto kilka sytuacji.
1. Latem ludzie lubią sobie czasem pośmierdzieć. Jedna z takich klientek odwiedziła nas, żeby zrezygnować ze świadczonej przez nas usługi telewizji cyfrowej. Pani miała świeżo farbowane, fioletowe włosy. Farba była nie tylko na głowie, ale i na szyi, karku, ramionach. Zyskała w biurze przezwisko pani Kapustka i tak o niej rozmawiałyśmy.
Pani Kapustka odwiedziła nas tydzień później. I koleżanka jakoś tak z automatu przywitała ją: „O, pani Kapustka. Dzień dobry!”. W życiu nie było nam tak wstyd!
Do dziś pani Kapustka przychodzi do nas, skarżąc się, że jej odbiór TV siada. I na nic nie zdają się tłumaczenia, że przecież zrezygnowała z naszych usług. Ona wciąż żąda przysłania technika.
2. Inna starsza pani ma z nami umowę na Internet i TV. Najpewniej pierwszą z usług wzięła dla wnuczka, ale teraz obowiązuje ją okres promocyjny i nie może zrezygnować. Niemniej jednak raz w miesiącu przychodzi do nas z odpiętym modemem i mówi, że ona nie chce tego „koncentratora”. I nie chce również, aby on jej „kontaktował cokolwiek”. I że na pewno wpływa na jej rozrusznik serca.
Ostatnio przeszła sama siebie, gdy zjawiła się w biurze z gazetą, żeby przeczytać nam artykuł, nie pokazując nam go. Stwierdziła, że mamy jej uwierzyć na słowo, ona nam przeczyta.
I wymyślała ten artykuł na bieżąco. Z koncentratorem i kontaktowaniem. I rozrusznikiem. I wszystkim.
Ej, serio. Jeśli macie babcię/dziadka, to zajmijcie się nimi, bo może potrzebują Waszej pomocy. Może po prostu nie rozumieją świata. Ja zza biurka nic nie mogę, a co rusz są takie kwiatki.
Mam dziwny nawyk, że kiedy idę ulicą i widzę, że z naprzeciwka idzie osoba, która wygląda na bezdomnego, pijaka lub kogokolwiek, kto mi się nie spodoba wizualnie, wstrzymuję oddech, aby tylko jej zapach nie dostał mi się do płuc.
Pewnego razu, kiedy tak właśnie zrobiłam – mało dyskretnie – bezdomny zapytał się, czy wszystko w porządku, czy nie jest mi słabo. Było to nawet dość miłe, ale kiedy poczułam jego zapach, to zemdlałam :/
Kojarzycie taką piosenkę „Ktoś mnie pokochał”? Ja kiedyś nie kojarzyłam i tak prawie umarłam ze wstydu...
W podstawówce mieliśmy konkurs piosenki. Każdy wylosował karteczkę z tytułem piosenki, a potem miał się jej nauczyć i zaprezentować przed jury i resztą uczestników. Tak więc wylosowałam właśnie ten utwór, którego totalnie nie znałam. Poprosiłam koleżankę o przepisanie mi tekstu skądś tam (to były lata 90., więc internet to człowiek widział na amerykańskich filmach i u bogatych sąsiadów). Załatwiłam sobie nawet kasetę z podkładem, takim amatorskim, jak na karaoke.
Nie wiem dlaczego się zgłosiłam do konkursu, bo totalnie nie umiałam śpiewać i nauka całego wykonania zajęła mi bite dwa tygodnie.
Przyszedł dzień konkursu, moja kolej, dumnie wychodzę i przed całą zgrają dzieciaków śpiewam: „Mięso nad progiem, krzesło i drzwi...”.
Ludzie prawie padli na atak serca ze śmiechu, a ja nie wiedziałam, o co chodzi. Uciekłam z sali do biblioteki i opowiedziałam wszystko pani bibliotekarce, która dopiero mnie oświeciła, że zamiast słowa „mięso” powinna być „lampa”.
Koleżanka śmieszka dla jaj mi to słowo zmieniła...
Zacznę od tego, że byłam z mężem parę lat. Przy każdej okazji olewał mnie, ubliżał, zawsze stawiał kolegów na pierwszym miejscu, ja i dziecko się nigdy nie liczyłam. Awantura była z byle powodu, nie zwracał uwagi na to, że dziecko nie śpi, że ma na rano do szkoły, że się boi. Dla niego liczyło się picie alkoholu, koledzy i jego rodzina, która zawsze go broniła. W domu wszystko było na mojej głowie, a on tylko myślał jak się wyspać i napić. Sąsiadów mieliśmy blisko i zazwyczaj słyszeli, jak on się na mnie wydzierał. Oczywiście jak to w takiej mieścinie, wszyscy o wszystkich wszystko wiedzieli. Każdy gadał na niego, że jest nic nie wart, że to leń i obibok. Ludzie często pytali mnie, dlaczego z nim jestem, jak ja to wszystko wytrzymuję.
W końcu kogoś poznałam. Odeszłam od męża, złożyłam papiery rozwodowe. I co się okazało? Że teraz to ja jestem tą złą, która zostawiła męża dla innego.
Ale wiecie co? Nie żałuję, bo w końcu jestem szczęśliwa. Nie muszę się martwić, za co znów mi się oberwie. Czuję, że zaczynam znów żyć po tych wszystkich latach w strachu.
Ostatnio zaczęłam dość szybko tracić na wadze. Wszyscy znajomi są w szoku, gratulują i są niesamowicie ze mnie dumni, bo pewnie posłuchałam ich rad i się „wylaszczyłam”.
Gdyby tylko wiedzieli, że w ostatnim miesiącu miałam tak krucho z kasą, że były dni, że jadłam tylko kilka suchych kromek chleba...
Dodaj anonimowe wyznanie