Będąc jeszcze małym dzieciaczkiem mieliśmy taką jedną znajomą. Była przy kości. Mama znała ją z harcerstwa, w co kiedyś cała rodzina była wkręcona, a więc zdarzało się, że często do nas przychodziła. Były też wyjazdy, obozy.
Jeśli chodzi o to jakim dzieckiem byłem... to byłem pier***oną mimozą. Potrafiłem nic nie mówić i odezwać się raz na kilka godzin podsumowując cały dzień. Wszyscy myśleli, że po prostu jestem nieśmiały, ale spójrzmy prawdzie w oczy - byłem małym hejterem.
Znajoma wkurzała nas dlatego, że zawsze przychodząc do nas wyjadała nam płatki Nesquik i to garściami, a nawet opakowaniami. Nie było kresu jej obżarstwa. Pewnego razu przyszła do nas niedługo po jakimś obozie. Wraz z mamą zaczęły przeglądać przy mnie zdjęcia, wciąż rozmawiając. Oczywiście nie zwracały na mnie zbytnio uwagi, ale zgodnie z zasadą "podaj dalej" dostawałem na końcu po kolei każde zdjęcie do obejrzenia. Gdy już skończyły, a ja dopiero do nich nadganiałem, atmosfera troszkę ucichła, a ja nadal skupiałem się na jednym zdjęciu. Zdjęcie zawierało mnie, wraz z nią od tyłu, na jakiejś łódce w wodzie. Wykadrowane było tak, że nasze postacie były w samym środku, przez co ich w stosunku do reszty zdjęcia mieliśmy znaczącą przewagę... to znaczy ona miała. Szczególnie przy kimś kto ma 4-6 lat. Nie czekając wiele przerwałem ciszę, rzucając zdjęcie na stół i skwitowałem znajomą jedzącą jak zwykle Nesquik "JESTEŚ ZA GRUBA NA TEN STATEK" i jak gdyby nigdy nic poszedłem do swojego pokoju, zostawiając za sobą niezręczną ciszę.
W gimnazjum mieliśmy raz zastępstwo z matematyki. Kobieta była niesamowita. Może to niezbyt miłe, ale nabijaliśmy się z niej troszeczkę. Miała konkretnego zeza i sine usta (przez co zyskała ksywę "kaumanawardze" - nie pytajcie, gimnazjum to czas konkretnej patologii). Dała nam do rozwiązania jedno zadanie i zaczyna czytać jego treść. Zadanie szło w stylu: "Samochód kosztował X złotych. Nastąpiła obniżka o 500 zł, potem jednak podniesiono wartość o 20%, kiedy nie chciał się sprzedać ponownie obniżono cenę o 35%. Samochód ma teraz wartość 3200 zł. Ile kosztował na początku".
Wiedziałem doskonale jak zrobić to zadanie, natomiast w klasie była totalna cisza. Kiedyś byłem orłem z matematyki, ale potem trafiłem na równie inteligentnych ludzi i stałem się w miarę przeciętny. Dziwiłem się czemu nikt nie chce opowiedzieć jak trzeba rozwiązać zadanie. No to zgłosiłem się. I wytłumaczyłem, swoimi sposobami... "Proszę pani, zadanie trzeba zrobić analnie... no czyli od tyłu". Nie skomentowała, a ja je rozwiązałem. Myślałem że już po sprawie, jednak na następnej przerwie przyszedł do mnie kolega i powiedział "Wychowawczyni kazała cię prosić do siebie" "Mnie?" "Tak, powiedziała, przyprowadźcie mi tego speca od analnych". Wezwanie dla rodziców.
Mam wujka, który pracuje za granicą i kiedy wraca do Polski mieszka u nas w domu, ma pokój pod moim pokojem, czyli piętro niżej - słowem wstępu.
Było lato, więc okna pootwierane, śpię. Godzina 2 w nocy, budzi mnie rozmowa dwóch mężczyzn, jeden z nich szarpie na dole uchylone okno, zamyka je, otwiera i mówi do drugiego "ty, może przez balkon spróbujemy". Jezus Maria, ZŁODZIEJE! Tak się przelękłam, że prawie gówno nogawkami mi wychodziło, jak najszybciej stoczyłam się z łóżka i momentalnie motor w dupie uaktywnił się, na czworaka do pokoju rodziców i budzę ich. "Mamo, tato, okno szarpią, wstawajcie! Dom chcą okraść!". Rodzice w 2 sekundy na baczność stoją, mama w całym domu światło zapala, ja hałas garnkami robię, coby się złodzieje przestraszyli, że rodzinka wstała, tata wylatuje na balkon z wiatrówką w rękach celując do zbirów "KTO TAM JEST? UCIEKAĆ STĄD!". I nagle odzywa się przestraszony wujek "To ja, dom był zamknięty, a telefon mi się rozładował". I tak właśnie przywitaliśmy wujka wracającego do Polski z pracy. Nie powiem, wstyd jak stąd do Ameryki, przynajmniej rodzina bezpieczna jeśli mają w domu takiego szeryfa.. ;/
Opowiem wam dzisiaj historię, której do dzisiaj się wstydzę, jednocześnie śmiejąc się z niej.
Otóż kilkanaście lat temu, jak wiele innych osób, chodziłem do przedszkola. Rozkosznie spędzałem tam każdy dzień (ach, chciałbym wrócić do tamtych czasów), aż któregoś razu odezwała się we mnie typowa dla dziecka ciekawość świata i przy okazji chęć sprawdzenia własnych możliwości. Otóż któregoś dnia, do dzisiaj nie wiem dokładnie dlaczego, postanowiłem dowiedzieć się czym się różnią chłopcy od dziewczynek i tak jak się pewnie spodziewacie, poszedłem do toalety z zamiarem podglądania.
Wszedłem do kabiny obok, wspiąłem się na kibelek i zacząłem forsować murek. Udało się, dostałem się na górę i dłuższą chwilę podziwiałem widoczek XD
Aż w końcu stało się najgorsze...
Ze ściany, sam nie wiem dlaczego, wystawał gwóźdź.W pewnym momencie noga się na ścianie poślizgnęła i runąłem w dół. I zadziałało prawo Murphy'ego, że to co najgorsze może się stać, stanie się :(
Trafiłem gwoździem centralnie między nogi... Chwilę bolało, ale myślałem, że to nic takiego, więc poszedłem do sali (bo nie zajrzałem do majtek). Jednak dalej bolało i zgłosiłem się do pomoc do opiekunek. W miarę mnie opatrzyły i wezwały rodziców. Później sprawa prosta - na ostry dyżur i zszywamy. Pamiętam, że bolało jak cholera, ale finalnie przynajmniej teoretycznie się opłaciło, bo dostałem zestaw drewnianej kolejki na magnesy (wtedy były bardzo popularne, chyba w TESCO). Ale mimo wszystko nie polecam ryzykować własnej męskości dla obczajenia tej drugiej końcówki :))))
PS Jak byłem parę miesięcy temu u urologa, to zauważył mini bliznę i się zapytał co było robione, długa historia...
PPS Kolega z przedszkola do dzisiaj rozsieka plotki, że latałem bez majtek po przedszkolu, a dziewczyna, którą wtedy podglądałem, chodzi teraz ze mną do klasy w liceum XD Ciekawe, czy kiedyś dowie się prawdy...
Postanowiłem podzielić się również z wami historią o tym jak straciłem najlepszego przyjaciela...
We wrześniu 2013 roku u mojego owczarka tylne łapy zaczęły odmawiać posłuszeństwa. Każdy spacer z nim był coraz trudniejszy, ale wiedzieliśmy, że musi się trochę poruszać.
Jego zawzięcie było godne podziwu, gdy pomimo braku sił, wspinał się po schodach, próbował cieszyć każdym postawionym krokiem, mimo że widać było, że sprawia mu to ból.
Gdy byłem z nim na spacerze ludzie pytali mnie o to, co się z nim stało i dlaczego
ma problemy z poruszaniem się. Widać było, że z każdym miesiącem coraz trudniej było mu chodzić. W listopadzie całkowicie przestał chodzić, ale wierzyłem, że pomimo takiego zachowania i braku apetytu, nie umrze. Nie dopuszczałem do siebie innej myśli...
Wiedziałem, że cierpi, ale nie chciałem jego śmierci, mimo że nadal nie miał apetytu,
nie jadł. 20 grudnia było już bardzo źle... z ciężkim sercem zadzwoniłem do weterynarza, nie mogłem dłużej patrzeć na to jak się męczy. Lekarz obiecał przyjść do nas po pracy.
Zdając sobie sprawę, że zimą wcześniej robi się ciemno, wziąłem szpadel i poszedłem do lasu (mieszkam w prywatnym domu w jego pobliżu). W zamrożonej ziemi trudno było wykopać dół, lecz starałem się zrobić go tak głęboki, jak to tylko możliwe.
W końcu wróciłem do psa i spędziłem z nim cały dzień. Weterynarz wstrzyknął pierwszy zastrzyk nasenny. Staliśmy w milczeniu i patrzeliśmy jak nasz ukochany pies zasypia.
Wciąż mam przed oczami to jak przyszedł do mnie kiedy byłem dzieckiem i te wszystkie 13 lat przez które mieszkał z nami, był moim najbardziej lojalnym przyjacielem.
Lekarz zostawił mnie sam na sam z martwym ciałem mojego psa. Miałem w oczach łzy. Nigdy nie widziałem go w takim stanie... Było jasne, że nie spał, wszystkie mięśnie były w końcu rozluźnione, nieściśnięte przez ból... Oczy nie reagowały na światło.
Zaniosłem go do wykopanego dołu. Pochowałem go i siedziałem przy jego grobie przez dobre 2 godziny. Wciąż myślałem o nim. Z jednej strony nie mogłem sobie wybaczyć, ale z drugiej wiedziałem, że teraz on już się nie męczy i nie czuje bólu.
Żegnaj, mój wierny przyjacielu!
Kochałem cię i nigdy o tobie nie zapomnę!
To uczucie, kiedy stoisz na światłach, masz odsunięte szyby, bo gorąco, rozmawiasz przez telefon (o swoim szefie dupku, nie szczędząc wulgaryzmów) z zestawem słuchawkowym bez mikrofonu, więc musisz drzeć japę, żeby rozmówca słyszał i nagle kątem oka zauważasz, że z auta obok ktoś ci się przygląda... Powoli ściszasz głos, bo nagle dotarło do ciebie, że wszyscy w samochodach obok słyszą o czym mówisz. Delikatnie odwracasz głowę i patrzysz, a w samochodzie po prawej na miejscu kierowcy siedzi mężczyzna bardzo podobny do twojego szefa... I to on tak bezczelnie na ciebie patrzy... I patrzy... I patrzy i widzi, że ty też na niego patrzysz... Dociera do ciebie, że to on, ten wyżej wymieniony dupek... Pot zalewa twoje czoło, delikatne skinienie głowy i zawstydzony uśmiech, o on patrzy, szeroko się uśmiecha i grozi ci palcem...
Wrrrrr, chyba zgłoszę jutro urlop na żądanie...
Zaraziłam się owsikami. Ode mnie zaraził się mój chłopak. Pamiętam do dziś jego skruszoną, zawstydzoną minę kiedy mówił mi, że ma owsiki. Nie chciał mnie zarazić, dlatego zasugerował wstrzymanie się ze współżyciem i ogólnie większą ostrożność.
Do dziś nie wie, że to ode mnie złapał to dziadostwo.
Kiedyś, mając 7-8 lat, postanowiłyśmy z kuzynką zaśpiewać coś na Boże Narodzenie. Rodzina zebrała się przy świątecznym stole, a my zaczęłyśmy nasz długo przygotowywany występ.
Kiedy wszyscy spodziewali się jakiejś kolędy, my zaczęłyśmy śpiewać Ich Troje - "Kochać kobiety"...
Jednak coś poszło nie tak i kiedy zaczęłyśmy przypadkowo od refrenu krzyczeć "kochać kobiety za rosół i kotlety i za zajebisty seks", nasz występ został przerwany.
Moje ćwiczenia z Chodakowską doprowadziły do tego, że do domu wpadł mi komin...
Jestem podminowana, bo właśnie wyszła ode mnie sąsiadka z 1,5-roczną córeczką po kawie, a ja zostałam z syfem w całym prawie domu. I to niejedyna koleżanka, którą bardzo lubię, ale po której wyjściu mam dość kawkowania na kilka dni. I to nie żebym nie zwracała uwagi i nie mówiła im o tym – ale do nich to jak grochem o ścianę, nie obrażają się, ale po prostu nie dociera, bo jak mam dziecku nie pozwolić, kiedy ono chce??? A potem mówią: jak ty to robisz, że masz zawsze czysto, u ciebie nie widać, żebyś miała dzieci, a u nas syf i codzienne wycieranie podłóg, ufajdane zabawki i wszystko na wysokości maluchów, i mamy dość, kiedy one z tego wyrosną etc. Ja mimo tego że moje dzieci też kiedyś były małe i też lubiły jeść wszelkiego rodzaju chrupaczki, nigdy nie miałam tyle sprzątania po całym dniu, co po ich 2-godzinnej wizycie. Tak samo idąc gdzieś z dziećmi, nie zostawiałam takiego bajzlu.
Od początku uczyłam moje dzieci, że je się w jednym miejscu, a nie łazi z żarciem, i tego, że po zjedzeniu wyciera się rączki i buzię. Na początku trzeba je było co chwilę sadzać z powrotem na krzesło, aż się przyzwyczaiły, a to szło szybko. Po jedzeniu same rączki i buzię do umycia nastawiały.
Wszędzie okruchy, które klejąc się do ich skarpetek, przenoszone są po całym domu po podłodze, włącznie z fotelami itp., a ślady rąk upaćkanych rozmokniętym jedzeniem na wszystkich zabawkach i sprzętach.
Ja miałam bliźnięta, pracowałam dorywczo w domu, gotowałam, kawkowałam i funkcjonowałam normalnie. Przecież można sobie tyle pracy zaoszczędzić, ucząc dzieci tego prostego nawyku siedzenia w jednym miejscu podczas jedzenia i mycia się zaraz po tym. Proste jak drut, a do niektórych nie dociera.
Dodaj anonimowe wyznanie