#0iRXk

Moi rodzice mieli ogromny, piękny dom na przedmieściach. 300 m², wielki ogród i kolumny na wejściu. Jednakże bardzo tego domu nie lubiłem. Stało się to dzięki pewnym osobom z mojej szkoły.
Nie chodziłem w bardzo drogich ubraniach, nie wywyższałem się ani nie chwaliłem się pieniędzmi moich rodziców. Zachowywałem się jak zwykły nastolatek, ponieważ takim byłem. Wszystko zaczęło się, gdy w pierwszej klasie zaprosiłem do domu jednego kolegę. Nie miał pojęcia, że moi rodzice są zamożni, bo ubierałem się normalnie, a rodzice od małego uczyli mnie, że nie należy się chwalić. Po pobycie w moim domu zaczął się do mnie odnosić znacznie chłodniej. Z początku nie miałem pojęcia, o co mu chodzi. Dowiedziałem się tego jednak w przeciągu kilku dni.
Kolega opowiadał wszystkim o tym, jaki to ja jestem chamski i narcystyczny. Mówił, że chwaliłem się pieniędzmi, że oprowadzając go po domu wyzywałem go i innych od biedaków. Ludzie odwrócili się ode mnie, bo przecież kto by lubił takiego człowieka? Problem polegał na tym, że taki nie byłem.
Myślałem, że dokuczanie mi i moim rodzicom wkrótce minie, a cała sprawa ucichnie. Jednak człowiek, którego z całego serca nienawidzę, opowiadał innym coraz to nowe historie. O tym, jak rzekomo pobiłem bezdomnego czy popchnąłem niewidomego. Sprawy o moich domniemanych przestępstwach szybko dotarły aż do ciała pedagogicznego. Wkrótce uwierzyli w to i moi rodzice, wielokrotnie wzywani przez wychowawczynię.

Niedługo potem zacząłem się ciąć, popadłem w depresję, opuszczałem szkołę i miałem głęboko w dupie całe moje życie, bo cokolwiek bym powiedział, i tak byłoby wyśmiane i nikt by w moje słowa nie uwierzył. Nie miałem przyjaciela, ponieważ kto by chciał się zadawać z młodocianym recydywistą. To wszystko doprowadziło do tego, że musiałem powtarzać klasę i wyrzucono mnie ze szkoły. W nowej byłem szarą myszką, chodziłem w lumpach i nie zapraszałem nikogo do mojego domu.

Naprawdę, nieważne jest to, ile kto ma pieniędzy. Ludzi powinno obchodzić, jaki kto ma charakter, a nie jak głęboką ma kieszeń. A gówniarzowi, przez którego w wieku 15 lat stałem się wrakiem człowieka, życzę, aby przeżył chociaż jedną dziesiątą tego co ja.

#6TYt9

Jestem nauczycielką. Uczę obecnie ok. 250 dzieci w dwóch szkołach podstawowych. Nie potrafię zapamiętać imion ok. połowy z nich. Mam różne metody: staram się jak najczęściej patrzeć na twarze podczas czytania listy obecności, z każdej sprawdzanej kartkówki w domu próbuję przywołać w myślach danego ucznia, kiedy tylko mogę rozmawiam z nimi na przerwach lub dyżurach. Niestety, cały czas mam problemy z zapamiętywaniem, a kiedy wydaje mi się, że znam imię dziecka A, to okazuje się, że ma na imię B, natomiast A chodzi do drugiej szkoły. Marcelina i Michalina, Mikołaj i Michał, Laura i Julia. Niektórych uczę już drugi rok, a mimo że wiem, jak się uczą, czy są grzeczni, to dalej mam problem z przywołaniem w pamięci imienia. O nazwisku specjalnie nie wspominam, bo to odległa planeta.

Najgorsze sytuacje: na dniach otwartych z rodzicami. Przychodzi Pani Mama, przedstawia się Iksińska od Kacpra, a ja mam w głowie tylko: Ku##a... Jakiego Kacpra? Którego? W której ławce siedzi? Muszę otworzyć wtedy dziennik i z Panią Mamą w sposób bardzo ogólny omawiać to, co mi oceny podpowiadają.

Kogo w takim razie zapamiętuję? Najlepszych i najgorszych. Tych, którzy się wybijają lub tych, którzy mnie dobijają. Najsmutniejsze: kiedy przychodzą absolwenci, chwalą się sukcesami lub po prostu chcą pogadać. Mam wtedy ochotę powiedzieć: dzieciaku, przepraszam, ale kim ty jesteś? Nienawidzę tego.

#jX3Ar

Moi rodzice poznali się jako gówniarze i traf chciał, że mama zaszła w ciążę. Decyzja była szybka – ślub. Ani moja mama, ani mój tata nie byli gotowi na to, aby zapewnić mojemu bratu normalny i zdrowy dom. Pojawiłam się ja, a w mojej mamie coś pękło. Po wielu patologicznych sytuacjach mama wykorzystała fakt, że tata siedział w areszcie, spakowała się i uciekła. Rozpłakana 21-latka z dwójką małych dzieci w zimną noc. Mama zamieszkała z bratem w kawalerce u swojej mamy i ojczyma. Ja trafiłam do mojej babci. Na początku miało być na chwilę, ale zostałam u babci przez prawie 8 lat. I właśnie tej kobiecie dedykuję to wyznanie.

Początki, które pamiętam, były okropne. Kiedy mama przychodziła do mnie w odwiedziny, to chowałam jej buty, aby tylko mnie znowu nie zostawiała. Potrafiłam wołać przez dziesięć minut z ósmego piętra, aby wróciła, bo bardzo ją kocham. Babcia zawsze była w pobliżu, aby pocieszyć takiego opuszczonego dzieciaka. To właśnie moja babcia nauczyła mnie podstaw gotowania, szycia, układania puzzli. Zabierała mnie na pierwsze wakacje, pokazywała kawałek Polski. Do dziś jestem święcie przekonana, że to ona wymyśliła krzyżówki i dlatego znała do nich wszystkie rozwiązania. Z czasem babcia zaczęła się starzeć. Kiedy ja rosłam w siłę, ona powoli podupadała. Do szafki, do której w końcu mogłam już sięgnąć, ona już nie mogła. Mieszkałam już z mamą i kończyłam szkołę, gdy moja ciocia (córka babci) postanowiła, że zabiera babcię do siebie. Nasze kontakty ograniczyły się do raz/dwa razy w miesiącu. Tak to jest w życiu, że im dłużej kogoś nie widzisz, tym więcej zmian zauważasz. Moja ciocia przeżywała horror. Starość bywa straszna. Za każdym razem, gdy babcia nie zdążyła do łazienki, to płakała i przepraszała. Prosiła mnie, abym ją wywiozła w miejsce, w którym nie będzie problemem. Za każdym razem, gdy żegnałam się z babcią, nie wiedziałam, czy to nie jest mój ostatni raz.
Mijały lata, a babcia nadal była w stanie tuptać na papierosa, mimo prawie stu lat :) Kiedy znów wylądowała w szpitalu, odwiedziłam ją i siedziałam u niej parę godzin. Jak się domyślacie, to było moje ostatnie spotkanie z kobietą, która nazywała się moją drugą mamą.
Ponoć przed śmiercią bardzo prosiła, abym ją odwiedziła i dużo płakała z powodu mojej nieobecności. Moje poczucie żalu, że przy niej nie byłam, będzie mnie prześladować do końca życia. Smutno mi.

#tSd4L

Pewnie część z Was miała kiedyś w pokoju następujący układ mebli: łóżko (względnie rozkładana kanapa), potem chwila przerwy, niska ława, znowu kawałek miejsca i telewizor na niskiej szafce rtv.

Przebudziłam się kiedyś w środku nocy i zachciało mi się pić. Woda stała na ławie, a że nie chciało mi się wstawać, postanowiłam, że do niej podpełznę. Wystarczyło podeprzeć się rękami o podłogę i trochę wyciągnąć. Jako że byłam zaspana, szło mi dość opornie i powoli. Jak pomyślałam, tak zrobiłam, aż tu nagle... Jezusie! Maryjo! Zaraz zginę! Przyszła po mnie! 7 dni minęło! Co ona tu robi?! I... czemu przestała pełznąć z tego telewizora i gapi się na mnie z tępym wyrazem pyska? I czemu... wygląda jak ja?

Mam długie ciemne włosy i czasami sypiam w białej piżamie. Moje odbicie w telewizorze wyglądało jak wypełzająca z niego Sadako... Mało kiedy tak się bałam.

#TOFvZ

Zawiozłam moją siostrę do szpitala na obdukcję. Ogarnęli ją tam i później zawiozłam ją na komisariat, żeby złożyła zeznania. Po kilku minutach wyszła z pokoju, mówiąc: „Już”. Wiedziałam, że to zbyt szybko, więc weszłam po niej do tego pokoju i kiedy tylko spojrzałam na policjanta, ten od razu powiedział: „Rozmyśliła się, powiedziała, że nic jej nie jest i tak naprawdę jest jej dobrze z mężem, tylko on się musi troszkę zmienić, to wszytko. Nic nie mogę zrobić”.
Nie pojmuję – ma rodzinę i przyjaciół, którzy zawsze chętnie jej pomogą, ale woli być maltretowana przez jakiegoś kutafona i jeszcze dba o to, żeby nie został za to ukarany.

Dziewczyny, bądźcie silne, nie idźcie tą drogą, zawsze znajdzie się ktoś, kto wam pomoże.

#zhzyO

Rodzice mojej dziewczyny pracują na nocnej zmianie, więc często spotykaliśmy się w jej domu. Na początku kończyło się na wspólnym oglądaniu filmu czy przytulaniu się, ale tej jednej nocy postanowiliśmy zajść trochę dalej...
W trakcie straciła przytomność. Nie wiem, jak udało mi się ogarnąć, przypomnieć sobie, co w szkole mówili mi o pierwszej pomocy i zadzwonić na pogotowie. I wtedy okazało się, że jej mama nocami... siedzi przy 112.

Wszystko skończyło się dobrze, bo karetka dojechała w kilka minut (nie, nie zdążyłem do tego czasu się ubrać, byłem zajęty resuscytacją), a potem badania wykazały, że moja ukochana ma raczej niegroźną wadę serca, ale możecie się spodziewać, co było dalej... Jej rodzice wciąż nie wiedzą, czy się na mnie wściekać, czy mi dziękować.

#SAG7B

Mój chłopak robi mi wodę z mózgu. 
Jesteśmy razem już dość długo. Kiedy zaczęliśmy się spotykać, miałam raptem 18 lat i tylko jednego chłopaka „na koncie”. Wszystko było miło, fajnie. Czułam się jak w bajce. Dość szybko, bo już po roku, powiedział mi, że on już wie, że jestem tą jedyną. Oboje jednak wiedzieliśmy, że to nie czas na takie rzeczy. Ja zaczynałam studia w innym mieście, chcieliśmy, abym spokojnie skończyła naukę. I nadszedł ten dzień. Zdobyłam upragnionego magistra. Podjęłam pracę i myślałam, że może niedługo się oświadczy. On sam często poruszał temat ślubu, niedalekich zaręczyn. Chciałam się ustatkować, urodzić dzieci. On też bardzo tego chciał. Zwłaszcza dzieci. Minął rok, dwa, trzy... A on dalej tylko ciągle powtarzał, że zaręczyny tuż-tuż. Ja nawet nie pytałam. Minęło kolejnych kilka lat, a on jakby ciągle zmieniał zdanie. Raz przedstawia mnie jako swoją przyszłą żonę czy narzeczoną, czasem dziewczynę, i zaznacza, że ślub już niedługo. Raz mówi innym, że nie planuje ślubu. Zaczęłam w końcu pytać, bo to są sprzeczne komunikaty i sama nie wiem. I raz twierdzi, że niczego bardziej nie pragnie niż ślubu i dzieci, a czasem, że ślubu ani dzieci nie będzie, bo tylko idioci pchają się w takie rzeczy, a ponadto dobrze jest jak jest. Ja zaczynam się denerwować. Oczekuję deklaracji – w tę lub w drugą stronę, ale niech w końcu się zdecyduje. A on gorąco zapewnia o jednej z wyżej wymienionych opcji, a potem i tak zmienia zdanie. Ciągle daję mu „ostatnią” szansę, bo po prostu żal tych wszystkich lat razem. Czuję się, jakbym z biegiem lat stała się po prostu opcją zapasową. Mam 30 lat i czuję, że on mnie wpędza w lata.
Dodaj anonimowe wyznanie