Czasem słyszy się o nauczycielce zostawiającej uczniów na wycieczce, ja mam trochę odwrotną historię.
W 6 klasie podstawówki byłem na wycieczce szkolnej w Biskupinie. Każdy z nas miał żółtą chustę na szyi, żeby jakoś odróżnić nas od innych dzieciaków. Pod koniec wycieczki mieliśmy czas dla siebie, a kiedy zostało już mało czasu do zbiórki, poszedłem bez znajomych jeszcze coś kupić. Kiedy szczęśliwy wracałem na miejsce zbiórki, okazało się, że jakaś grupa ma taki sam sposób na odróżnienie członków swojej wycieczki, a mianowicie żółte chusty na szyi. Kiedy przechodziłem obok nich, jakiś mężczyzna, prawdopodobnie ich wychowawca, kazał mi się nie oddalać i ustawić razem z resztą w parach. Byłem dzieckiem, więc nie miałem za bardzo jak protestować. Przeliczyli nas, wszystko się zgadzało, więc prawdopodobnie ktoś od nich się spóźniał, a mnie chcieli wziąć w zastępstwo. Kiedy próbowali mnie władować do autokaru, wiedziałem już, że nie mam wyjścia i uciekłem. Gdybym nie uciekł, wylądowałbym w Bydgoszczy zamiast w Gdańsku, więc miałbym duży problem.
PS Chciałbym zobaczyć minę tych wychowawców, kiedy ogarnęli, że chcieli zgarnąć obcego ucznia :)
Mówiąc krótko: boję się zamieszkać sama.
Mam 28 lat i pomimo technicznych możliwości, wysokich dochodów i względnej samodzielności, boję się wyprowadzić od rodziców i zamieszkać osobno, z powodu, uwaga: silnej wiary w zjawiska paranormalne, niespokojne duchy i tego typu doświadczenia. Ten lęk głęboko siedzi w mojej psychice i powoduje wręcz fizyczne objawy: przyspieszone bicie serca, ataki paniki, gęsią skórkę, niemożliwe do opanowania trzęsienie ciała. Kiedy – na szczęście bardzo rzadko – jestem sama w domu rodzinnym, nie jestem w stanie usnąć, zawsze czekam z bijącym sercem do wschodu słońca, nigdy nie gaszę świateł. Awaria prądu najprawdopodobniej przyprawiłaby mnie o zawał serca. Przeraża mnie opcja pozostawania samemu, po ciemku, w pustym mieszkaniu. Często wydaje mi się (taką mam przynajmniej nadzieję, że mi się to wydaje), że słyszę i widzę rzeczy, które są niepokojące. Mam wyższe wykształcenie i poza tym jestem zupełnie normalna.
Nigdy nikomu się do tego nie przyznam. Znajomym wmawiam, że powód opóźnienia przeprowadzki stanowi silna więź z rodzicami, bo prawdziwy brzmi głupio nawet dla mnie samej. Rodzice wiedzą, że źle znoszę przebywanie samemu, zwłaszcza w nocy, ale nie znają szczegółów, a przez tyle lat już się do tego przyzwyczaili i traktują jako normę.
Wiem, to żałosne, ale nic na to nie poradzę.
Pewnego dnia w gimnazjum podczas lekcji historii, cała moja klasa pisała kartkówkę – 15-minutówkę. Przyznam się, nie byłem zbyt dobrze przygotowany, dlatego przygotowałem sobie małą ściągę z informacjami, których nie dałem rady przyswoić. To był mój pierwszy i ostatni raz, kiedy podczas sprawdzianu ściągałem. Domyślacie się pewnie, jaki to stres – przyspieszone bicie serca i czekanie, aż nauczyciel odwróci wzrok. Ku mojemu przerażeniu nauczycielka w pewnym momencie powiedziała do nas bardzo głośno, że zauważyła parę osób, które ściągają. Dała nam wybór: albo te osoby wstaną i się przyznają i nie dostaną jedynki, tylko powtórzą test, albo ona sama zdemaskuje delikwentów i uraczy ich oceną niedostateczną.
Mój poziom stresu osiągnął apogeum... Wszyscy uczniowie zaczęli rozglądać się po sobie. Nauczycielka dała znak: albo teraz osoby wstaną, albo sama je wskaże. W tym momencie zdecydowałem się wstać. Ku mojemu zdziwieniu, gdy rozejrzałem się po klasie, nie było osoby siedzącej. Wszyscy wstali prawie w jednym momencie. Cała klasa ściągała. Nauczycielka była w wielkim szoku i nie dowierzała własnym oczom.
Jednak zrobiła tak, jak obiecała – nikt nie dostał jedynki, a sprawdzian powtórzyliśmy :)
Pewnego wieczoru mama przyszła do mojego pokoju i zażądała zwrócenia telefonu, który pożyczyłam od brata jakiś czas wcześniej, kiedy mój był w naprawie. Bez zastanowienia odrzekłam, że oddałam go już dawno, gdy mój wrócił do życia. Tymi słowami rozpętałam piekło... Podeszła do moich szafek i wyrzucała z nich wszystko jak opętana – ubrania, książki i zeszyty z półek, właściwie wszystko co miała pod ręką znalazło się na podłodze. Kochana mamusia stwierdziła, że na pewno go sprzedałam żeby mieć na narkotyki.
Po ogarnięciu całego syfu byłam bardzo zdenerwowana, więc pojechałam (spóźniona już) do mojego chłopaka, który wcześniej zapraszał mnie na film. Jestem z nim od roku, wtedy były to początki związku. Dodam, że mieszka 10 minut drogi samochodem od mojej miejscowości. Dojechałam, wygadałam się i rozluźniłam. Skoro nie miałam nic na sumieniu, to czym się przejmować – przekonywał. Był z nami wtedy nasz kolega, przyjechał jakiś czas po mnie.
Oglądanie filmu przerwało walenie do drzwi – nikogo się nie spodziewaliśmy, ale postanowiliśmy otworzyć. Była to moja matka. Stała zaryczana w drzwiach, po czym wtargnęła do domu i zaczęła wykrzykiwać, że nazywa się tak i tak i przyjechała po swoją córkę złodziejkę, która wynosi z domu rzeczy i sprzedaje, by mieć na narkotyki. Darła się wniebogłosy, krzyczała jakieś niestworzone rzeczy o mnie, jaka to jestem niewdzięczna i niedobra. Wielokrotnie obraziła mojego chłopaka i jego „ubogi” dom (jakby ona sama była milionerką i mieszkała w luksusach, kurna!). My staliśmy jak wryci. Trwało to około 20 minut, aż skończyła swój monolog życia. Potem rozkazała mi zostać tu gdzie jestem i nigdy nie wracać do domu lub wrócić z nią i nigdy więcej się nie spotykać z chłopakiem. Oczywiście wróciłam do domu z tą wariatką, zapewniając chłopaka, że wszystko będzie dobrze i przepraszając za jej zachowanie.
Na drugi dzień po przebudzeniu masa wiadomości od kolegi, który z nami wtedy był. Czytam i okazało się, że moja matka wybiła mu szyby w samochodzie (zapewne myśląc, że to auto mojego chłopaka). Przy wychodzeniu nic nie było widać z powodu późnej godziny. Trudno – policja, przesłuchania itd. Oczywiście zeznałam całą prawdę, czyli przeciwko niej, mimo jej błagań.
Parę tygodni temu przyszło pismo z sądu o odszkodowanie za jej czyny i opłacenie wszelkich działań sądowych. Ma do MNIE o to pretensje, uważa, że ja powinnam to zapłacić. Tłumaczy się tym, że tak bardzo mnie kocha i zrobiła to z MIŁOŚCI.
Z tym kolegą żyjemy w dobrych stosunkach, z chłopakiem jestem nadal, kochamy się nad życie. Matka nadal odwala chore akcje, ale cóż... wyprowadzka coraz bliżej.
PS Telefon, który był powodem awantury, oczywiście się znalazł. Brat zostawił go u babci ;)
Powiedzcie mi teraz, czy to ja jestem wariatką? Bo głupieję...
W wieku 20 lat usunęłam ciążę. Wtedy jeszcze dało się to w Polsce zrobić bez większego problemu. W wieku 22 lat już tego żałowałam. W wieku 25 lat urodziłam pierwsze dziecko, które zmarło po porodzie. W wieku 50 lat jestem bezdzietną kobietą, u której właśnie zaczyna się menopauza, a ja tak bardzo tęsknię do moich dzieci. Do obojga.
Mój starszy brat jest niepełnosprawnym umysłowo schizofrenikiem. Pomimo leczenia i terapii przez lata wykorzystywał, bił, wyzywał i znęcał się nad moją rodziną. W dzieciństwie byłam jego ulubionym „workiem treningowym”, a gdy podrosłam – ofiarą molestowania. Nikt o tym nie wie lub nie chce przyznać, że wie.
Nikt nie wie również, że przez lata, ilekroć ktokolwiek o nim przy mnie wspominał, mordowałam i torturowałam mojego brata w myślach na wszystkie możliwe sposoby, choć wiedziałam, że nigdy nie byłabym w stanie tego zrobić. Nienawidziłam go do tego stopnia, że nowo poznanym osobom mówiłam, że jestem jedynaczką.
Nikt nie wie też o tym, że tydzień temu odwiedziłam go w ośrodku, w którym go umieszczono. Powiedziałam mu, że wybaczam mu wszystko, co zrobił. Roześmiał mi się w twarz w odpowiedzi.
Zrobiłam to dla własnego spokoju. Wiem, że nic nie zmieni jego zachowania ani nie wyleczy, nigdy. Ale sama jestem w stanie sobie pomóc i ruszyć dalej.
Moi rodzice mieli ogromny, piękny dom na przedmieściach. 300 m², wielki ogród i kolumny na wejściu. Jednakże bardzo tego domu nie lubiłem. Stało się to dzięki pewnym osobom z mojej szkoły.
Nie chodziłem w bardzo drogich ubraniach, nie wywyższałem się ani nie chwaliłem się pieniędzmi moich rodziców. Zachowywałem się jak zwykły nastolatek, ponieważ takim byłem. Wszystko zaczęło się, gdy w pierwszej klasie zaprosiłem do domu jednego kolegę. Nie miał pojęcia, że moi rodzice są zamożni, bo ubierałem się normalnie, a rodzice od małego uczyli mnie, że nie należy się chwalić. Po pobycie w moim domu zaczął się do mnie odnosić znacznie chłodniej. Z początku nie miałem pojęcia, o co mu chodzi. Dowiedziałem się tego jednak w przeciągu kilku dni.
Kolega opowiadał wszystkim o tym, jaki to ja jestem chamski i narcystyczny. Mówił, że chwaliłem się pieniędzmi, że oprowadzając go po domu wyzywałem go i innych od biedaków. Ludzie odwrócili się ode mnie, bo przecież kto by lubił takiego człowieka? Problem polegał na tym, że taki nie byłem.
Myślałem, że dokuczanie mi i moim rodzicom wkrótce minie, a cała sprawa ucichnie. Jednak człowiek, którego z całego serca nienawidzę, opowiadał innym coraz to nowe historie. O tym, jak rzekomo pobiłem bezdomnego czy popchnąłem niewidomego. Sprawy o moich domniemanych przestępstwach szybko dotarły aż do ciała pedagogicznego. Wkrótce uwierzyli w to i moi rodzice, wielokrotnie wzywani przez wychowawczynię.
Niedługo potem zacząłem się ciąć, popadłem w depresję, opuszczałem szkołę i miałem głęboko w dupie całe moje życie, bo cokolwiek bym powiedział, i tak byłoby wyśmiane i nikt by w moje słowa nie uwierzył. Nie miałem przyjaciela, ponieważ kto by chciał się zadawać z młodocianym recydywistą. To wszystko doprowadziło do tego, że musiałem powtarzać klasę i wyrzucono mnie ze szkoły. W nowej byłem szarą myszką, chodziłem w lumpach i nie zapraszałem nikogo do mojego domu.
Naprawdę, nieważne jest to, ile kto ma pieniędzy. Ludzi powinno obchodzić, jaki kto ma charakter, a nie jak głęboką ma kieszeń. A gówniarzowi, przez którego w wieku 15 lat stałem się wrakiem człowieka, życzę, aby przeżył chociaż jedną dziesiątą tego co ja.
W wieku ok. 13 lat zawsze wracając ze szkoły śpiewałam na głos z nadzieją, że może akurat będzie szedł łowca talentów i weźmie mnie do „Mam talent”.
(Dla ludzi, którzy nie lubią nie dokończonych historii: nigdy żaden łowca talentów mnie nie znalazł)
Moja ciocia jest wegetarianką. Zawsze w żartach powtarzałam jej słynne przysłowie „Najpierw wege, później homo”.
Dzisiaj okazało się, że zdradzała wujka z kobietą.
Jestem nauczycielką. Uczę obecnie ok. 250 dzieci w dwóch szkołach podstawowych. Nie potrafię zapamiętać imion ok. połowy z nich. Mam różne metody: staram się jak najczęściej patrzeć na twarze podczas czytania listy obecności, z każdej sprawdzanej kartkówki w domu próbuję przywołać w myślach danego ucznia, kiedy tylko mogę rozmawiam z nimi na przerwach lub dyżurach. Niestety, cały czas mam problemy z zapamiętywaniem, a kiedy wydaje mi się, że znam imię dziecka A, to okazuje się, że ma na imię B, natomiast A chodzi do drugiej szkoły. Marcelina i Michalina, Mikołaj i Michał, Laura i Julia. Niektórych uczę już drugi rok, a mimo że wiem, jak się uczą, czy są grzeczni, to dalej mam problem z przywołaniem w pamięci imienia. O nazwisku specjalnie nie wspominam, bo to odległa planeta.
Najgorsze sytuacje: na dniach otwartych z rodzicami. Przychodzi Pani Mama, przedstawia się Iksińska od Kacpra, a ja mam w głowie tylko: Ku##a... Jakiego Kacpra? Którego? W której ławce siedzi? Muszę otworzyć wtedy dziennik i z Panią Mamą w sposób bardzo ogólny omawiać to, co mi oceny podpowiadają.
Kogo w takim razie zapamiętuję? Najlepszych i najgorszych. Tych, którzy się wybijają lub tych, którzy mnie dobijają. Najsmutniejsze: kiedy przychodzą absolwenci, chwalą się sukcesami lub po prostu chcą pogadać. Mam wtedy ochotę powiedzieć: dzieciaku, przepraszam, ale kim ty jesteś? Nienawidzę tego.
Dodaj anonimowe wyznanie