#DinJe

Znam rodzinę, która od zawsze korzysta z różnych pomocy. OK, pewnie dużo jest rodzin, które mają ciężko w życiu. Ale ta rodzina nie robi nic, aby mieć się lepiej.

Większość dzieci z tej rodziny jest pełnoletnia, mają już swoje rodziny i żyją dalej tak samo. Nigdy nie pracowali. Na początku korzystali tylko z pomocy miasta, kościoła. Teraz robią zbiórki pieniężne oraz rzeczowe. Jak to piszą, „rodzina w ciężkiej sytuacji, biedni, potrzebujący pomocy”, „zbiórka na urodziny dla dziewczynki z biednej rodziny”. Wykorzystują dzieci, żeby robiły smutne minki na zdjęciach „bo więcej wtedy zbiorą”. Ale pokazać badań już nie potrafią. Zebrali już ponad 30 tys. zł + rzeczy do codziennego użytku. Ludzie dalej nabierają się na ich zbiórki.

Jak zatrzymać tę machinę oszustwa?

Nie, nie jestem „zazdrosna”, jak to kiedyś ktoś powiedział. Jestem zła, że ludzie nie sprawdzają, komu pomagają. Bo ludzie, którzy naprawdę potrzebują pomocy, jej nie dostają.

#07ehr

O tym, jak Januszerka odbija się bokiem.

Dwa lata temu dostałem niespodziewany awans na stanowisko zarządzające w wymagającym projekcie w dużym korpo.
Pierwsze miesiące, zanim się wdrożyłem do pracy, pracowałem od 8 do 21. Potem, gdy sobie tę pracę dobrze zorganizowałem, chciałem się wykazać i nadal robiłem nieodpłatne nadgodziny (tzw. umowa zadaniowa).
Od prawie roku miesiąc w miesiąc mój zespół chodził jak w zegarku i wykonywałem wszystkie targety z nadwyżką.
Część osób na tym samym stanowisku co ja otrzymało podwyżkę pół roku temu, a ja nie. Spełniłem te same warunki – praca od roku, średnia realizacja zadań ponad 100%. Czemu? A to dlatego, że mój wakat otworzył się kilka miesięcy potem i według firmy nie posiadam tyle samo doświadczenia (różnica dwóch miesięcy).
Od tamtej pory tylko rozwijałem zespół, aż moje wyniki stały się najlepsze w kraju. Gdy poprosiłem o podwyżkę, została mi ona obiecana „w następnym miesiącu”, potem znowu, aż w końcu powiedziano, że kolejne podwyżki będą dla wszystkich i nie wiadomo kiedy. Co zrobiłem? Dałem sobie podwyżkę sam. W jaki sposób? Pracując o 75% mniej. Ponieważ mnie nikt z odbytych godzin nie rozlicza (umowa zadaniowa :)), a wagonik został rozpędzony na maksa, muszę poświęcać maksymalnie 15h tygodniowo na realizację wyznaczonych zadań.

Zanim się ktokolwiek z firmy zorientuje, że prawie nie pracuję, miną lata, jeśli w ogóle kiedykolwiek.

W ten sposób za 750 zł brutto miesięcznie w wielomilionowym projekcie firma straciła czołowego performera. A ja w końcu czuję, że moja wypłata odpowiada nakładowi pracy :)

#rzrtF

Miałam spódnicę, którą uwielbiałam, bo była wygodna i wyglądała naprawdę pięknie. Problem w tym, że była na gumce.

I tak pewnego pięknego dnia, kiedy wsiadałam do tramwaju, przydepnęłam jej skraj – spódnica zwyczajnie zjechała mi z tyłka, a pasażerowie w tramwaju i na przystanku mogli podziwiać moje cztery litery oraz majtki w świnki.

Nie wiem, kto śmiał się bardziej – ludzie w tramwaju czy ja sama :)

#wRiwa

Ostatnio postanowiliśmy sobie zrobić z żoną romantyczny wieczór. Mieliśmy też dwa powody do świętowania – wiosną po raz pierwszy zostaniemy rodzicami, ja dostałem awans. Romantyczna kolacja, zdecydowaliśmy się też wynająć pokój w hotelu.

Moja młodsza siostra studiuje w mieście, w którym mieszkam, ale zdecydowała się na akademik. Mimo dziesięciu lat różnicy mamy super kontakt. Zawsze była bardzo rozsądna i odpowiedzialna, więc kiedy zapytała, czy razem z dwiema koleżankami może na jedną noc zostać w naszym mieszkaniu, zamówić pizzę i pooglądać Netflixa, to się zgodziłem. Znałem te dziewczyny i wiedziałem, że są w porządku.

W środku nocy w hotelu obudził nas telefon od wkurzonej sąsiadki. Skarżyła się na hałasy w naszym mieszkaniu. Od razu tam pojechaliśmy.
Okazało się, że Marta (siostra) nas okłamała. Wkrótce po naszym wyjściu urządziła imprezę, tamtych dwóch dziewczyn w ogóle nie było. Mieszkanie wyglądało strasznie, śmierdziało papierosami, alkoholem i zielskiem. Łazienka też była w tragicznym stanie. Kilka osób miało na sobie nasze rzeczy. W większości byli to dalsi znajomi Marty i znajomi ich znajomych.

Złożyliśmy towarzystwu propozycję nie do odrzucenia – albo doprowadzą mieszkanie do porządku, oddadzą nasze rzeczy i sobie pójdą, oczywiście bez możliwości powrotu, albo wzywamy policję w sprawie narkotyków i kradzieży. Na szczęście mieli na tyle oleju w głowie, że przyjęli naszą ofertę. Wprawdzie narzekali niemiłosiernie, ale pod naszym czujnym okiem doprowadzili mieszkanie do porządku, łącznie z wypraniem pościeli. Na do widzenia zabrali swoje śmieci. My byliśmy wykończeni, wsadziłem siostrę do łóżka w pokoju gościnnym, zostawiłem na wszelki wypadek wiadro. Rozmowę odłożyłem na rano.

Rano Marta była na mnie wściekła. Dawni znajomi wg niej to banda nudziarzy, teraz ma lepsze towarzystwo, ale przeze mnie i moją żonę jest w towarzystwie spalona. Nie wiem, co jej odbiło, dawniej umiała bawić się z głową.
Poskarżyła się rodzicom. Matka uważa, że przesadziłem, przecież to tylko impreza, ojciec się wkurzył i stwierdził, że po wyjściu tej zgrai jeszcze powinienem siostrę przełożyć przez kolano i wlepić kilka mocnych klapsów, skoro zachowała się jak smarkula.

Marta dalej się dąsa. Za jakiś czas chcieliśmy powiedzieć jej, że będzie chrzestną (zawsze o tym marzyła), ale teraz moja żona się nie zgadza. Rozumiem ją, zresztą i tak chcemy jeszcze poczekać, zanim powiemy o ciąży.
Martwię się o młodą. Owszem, wkurzyła mnie i nie ufam jej jak dawniej, ale nie chcę też, żeby wpakowała się w jakieś kłopoty. Dowiadywałem się trochę o jej nowym towarzystwie i wiem, że gdyby nie Marta, pogadałbym z policją.

#6dr5s

Mój facet jest chory. Przewlekłe. Od 6 lat przyjmuje silne leki głównie przeciwbólowe i bez nich nie wstanie z łóżka. Jedyny lek na tę chorobę dla niego nie jest skuteczny.
Przez te kilka lat odwiedził sporo lekarzy, dowiedział się sporo o chorobie, jednak gdy tylko się ktoś o tym dowie, to doradza. Choroba jest bardzo rzadka i u każdego rozwija się inaczej. Jedni przez 10 lat wezmą kilka ibuprofenów dziennie i może kodeinę raz na tydzień i nie mają problemów, a mojemu zaatakowało całe ciało i bez silnych leków opartych na morfinie nie jest w stanie wyjść z łóżka. Choroba rozwija się w ekspresowym tempie i walczymy.
Co jest denerwujące?
„Eksperci”. Pół godziny w internecie i już mówią o tym, jak bardzo kodeina jest uzależniająca, szkodliwa, lepiej jej nie brać. Moja mama starała się nawet ukryć kodeinę, aby jej nie brał. Jakbyśmy nie wiedzieli, że to nie jest witamina C, tylko silny lek. Jeżeli choroba jakimś cudem zacznie się cofać, to najpierw trzeba się zapisać na terapię odwykową, a nie „nie będziesz już brać, bo ja ci dam ziołowe tabletki, co sprawiają cuda”.
Porady ludzi, którzy jak tylko się dowiedzieli, że jest chory, to siedli do internetu i poczytali o przypadku, co ma stadium choroby mojego faceta sprzed 3 lat i mówią o cudownym leku, który mój facet brał 3 lata wcześniej i po roku przestał działać.
Najlepsza porada to pan znachor, który za drobną opłatą porozmawia z nim przez Skype i w ten sposób cudownie ozdrowi.
Dieta wyczytana w internecie też pomoże. „Po co masz iść z nim do dietetyka, skoro ja już wszystko wiem” – to słowa jednego z „ekspertów”.
Poza tym to wina tego trującego glutenu!

Czekam na poradę, że włożenie do pieca na pięć zdrowasiek uleczy wszelkie dolegliwości. Może i po takim piecu nie będzie chory, ale żywy też nie.
Trzymajcie kciuki, bo jeszcze medycyna konwencjonalna działa. Jak przestanie, to może poszukam jakiejś kozy, złożymy w ofierze, może pomoże.

#iV6Y0

Od paru lat, pod koniec czerwca, kiedy jest zakończenie roku szkolnego i kiedy patrzę na dzieciaki wychodzące ze szkoły ostatni raz przed wakacjami albo kiedy mówią w wiadomościach o tym wydarzeniu, wbrew własnej woli myślę sobie całkowicie bez emocji, że część tych dzieciaków już nie wróci do szkoły, bo podczas wakacji zginą w wypadkach albo umrą na jakieś choroby.

Wydaje mi się, że słyszę, jak skręcają mi kocioł w piekle.

#ppJ7h

Miałam koleżankę z podwórka. W naszej paczce byłam najstarsza. Nikt nie patrzył wtedy na wiek i fakt, że czasami było 7 lat różnicy między nami, nikomu nie przeszkadzał. Z N. nie kolegowałyśmy się jakoś bardzo, ale w wakacje grupowo chodziliśmy na lody, bawiłyśmy się w piaskownicy czy też mazałyśmy kredą po chodniku. Kiedy złamała nogę, brałam ją na plecy i odnosiłam do domu. Taka dziecięca znajomość z blokowiska.

Nasze drogi trochę się rozeszły, kiedy poszłam do liceum, a ona została w podstawówce. Czasami spotykałyśmy się jeszcze na ławce, kiedy w liceum wkuwałam najczęściej wzory z fizyki bądź matmy, a ta się ze mnie śmiała, że to gorsze niż chiński. Po latach nauki sądzę, że miała częściowo rację. Oddaliłyśmy się, ale żadna nie miała pretensji.

Dzień po najcudowniejszym koncercie na jakim byłam, dostałam wiadomość, że N. nie żyje. Jakiś gość potrącił ją na przejściu, kiedy wracała do domu. Przeleciała ponad dwa metry na sąsiedni pas ruchu. Zmarła na miejscu. Wypadek nie był z jej winy. Tamten nawet nie zahamował. Po przebadaniu kierowcy okazało się, że był pod wpływem narkotyków i alkoholu.
Na pogrzeb przyszło ze 100 osób: rodzina, przyjaciele, ludzie ze szkoły i z ZHP. Nigdy w życiu nie słyszałam, by jakakolwiek matka płakała tak bardzo jak jej. Po zakończonej ceremonii siedziałam jeszcze z jakieś 30 minut na cmentarzu i wyłam jak bóbr.
Za kilka miesięcy skończyłaby 15 lat.

Wiecie co jest najgorsze? Że ten typ ma kogoś z rodziny w prokuraturze. Ma zakaz prowadzenia pojazdów przez 3 lata. Tyle. Za jakiś czas znowu wróci na ulice swoim samochodem z naklejką „Lubię zapier*alać”.

A jej matka każdą rocznicę spędza cały dzień na grobie, trzymając w rękach jej młodszego brata.
Dodaj anonimowe wyznanie