Dawno temu, gdy jeszcze nie chodziłem do zerówki, byłem dobrze rozwijającym się dzieckiem, nieco niesfornym, co normalne w tym wieku, ale zawsze uśmiechniętym. Wiecznie nosiła mnie energia i byłem zawsze ciekawy wszystkiego. Jedyny problem jaki miałem, to była moja wymowa „R”. Mimo ćwiczeń z rodzicami i zajęć z niejednym logopedą nikt nie był w stanie „naprawić” mojej wymowy.
Aż trafił się ten jeden dzień, bodajże było to jeszcze lato. Siedziałem w brodziku na balkonie i nasłuchiwałem tego, co się dzieje na zewnątrz, akurat w tym momencie dwójka nastolatków przechodziła niedaleko, gadali na różne tematy i nie szczędzili przy tym łaciny podwórkowej. Zafascynowany nowo poznanymi słowami pobiegłem do mamy.
– Mamo! A co to znaczy „kurrrr*a mać”?
– Synku... – powiedziała zmieszana mama. – Jak ty pięknie „R” wymawiasz...
Po tej rozmowie byłem zagadywany tak, aby zapomnieć i nie powtarzać nowo poznanego słowa, ale umiejętność wymawiania „R” już mi pozostała.
Kilka lat temu tragicznie zginął mój wujek, a zarazem chrzestny. Po wypadku został utrzymywany w śpiączce, a po tygodniu odszedł. Wszyscy bardzo to przeżywaliśmy, cała rodzina, mnóstwo przyjaciół i znajomych. Zostawił on żonę, z którą zaczął powracać do wspólnego życia, samą, z czwórką dzieci – wtedy 14-letniego i 9-letniego syna oraz bliźnięta, chłopca i dziewczynkę w wieku 4 lat.
Któregoś dnia ciocia wraz z dwójką najmłodszych dzieci poszła na cmentarz. Mimo że małe, to rozumiały, co się stało z tatą i czemu są na cmentarzu. Był to akurat początek zimy, więc na grobie zostały postawione dwa znicze w kształcie bałwanków, z imionami dzieci.
I powiedzcie mi, kim trzeba być, aby obserwować cierpiącą rodzinę, a tuż po ich odejściu od grobu podbiec i zabrać dwa śnieżnobiałe znicze z uśmiechniętymi bałwankami i koślawo napisanymi imionami?
Z pierwszą ciążą wpadłam, jak byłam na tabletkach. Przeszłam na wkładkę. Też wpadłam. No to kolejna próba, kalendarzyk i próbowanie antykoncepcji od nowa (jestem uczulona na lateks). I znowu wpadłam.
Chyba powinnam żyć w celibacie :(
Za każdym razem, gdy jakiś kierowca przepuszcza mnie na przejściu dla pieszych, w podziękowaniu staram się, przechodząc przez pasy, kręcić tyłkiem najlepiej jak potrafię.
Latem tego roku pracowałam na zmywaku w jednej z nadmorskich restauracji.
Codziennie dojadałam z talerzy nieruszone części dań, frytki, pozostałe kawałki pizzy, czasem też rzeczy, które były naruszone tylko trochę lub to, co zostało, np. makarony albo sałatki. Normalnym też było picie niedopitego piwa, po wcześniejszym przelaniu do swojego nieprzezroczystego kubka.
Tam wszyscy pracownicy wiedzieli, że to robię, ale chyba innym ludziom bym się do tego nie przyznała.
Dziś pokłóciłem się z moją dziewczyną, z którą mieszkam od dłuższego czasu. Zarzuciła mi, że jestem skąpy. Stwierdziła, że mam dokładać się więcej do czynszu, bo jestem większy, jem więcej, piję więcej i moje ubrania zajmują w pralce więcej miejsca.
Moja ciotka jest moją kochanką, współżyjemy ze sobą od dwóch lat, a dowodem jej rozwiązłości seksualnej są zdjęcia, jak się do mnie przytula. Taki absurd usłyszałem od „wujka” na kilkanaście sekund przed tym, zanim leżał z rozwalonym nosem na ulicy. Ale po kolei.
W telegraficznym skrócie: ciocia jest mi bardzo bliska, a ja jestem jej ulubionym bratankiem. Prawie dekadę temu, gdy wchodziłem dorosłość, ciocia wyjechała na zachód. Początkowo prawie codzienne gadaliśmy przez skajpa, ale z czasem kontakt rozluźnił się. Moja rodzinna żyła swoim życiem, ciocia swoim u naszego zachodniego sąsiada. Wiedzieliśmy, że poznała jakiegoś Hansa i planują ślub. Oczami wyobraźni widziałem już imprezę z kuzynostwem przy niemieckim piwie :)
Roku temu dostałem pracę w polskim oddziale pewnej firmy. Czas leciał, wszyscy robili swoje, normy wyrabialiśmy. W końcu ktoś w centrali postanowił sprawdzić, czy da się nam trochę przykręcić śrubę i przysłali do nas swojego człowieka. Przysłali... moją ciocię. Kontakty rodzinne zostały szybko odnowione, ciocia była prawie codziennym gościem w naszym domu, a ja robiłem za jej osobistego szofera. Co ważne, ciocia jeździła co weekend do Hansa, bo temu się nigdy nie chciało przyjechać do nas.
Bajka skończyła się kilka tygodni temu. Po skończonej pracy czekałem na ciocię przy swoim samochodzie, karmiąc raka. Miałem ją tylko zawieźć na pociąg i fajrant. Czekam, czekam, gdy kątem oka widzę wkurzonego gościa z kluczem francuskim, który idzie w moim kierunku. Szybki rachunek sumienia, pełna gotowość bojowa. Gość zaczyna krzyczeć po niemiecku, z czego zrozumiałem pojedyncze słowa, machając kluczem. Pytam się grzecznie po angielsku, o co mu chodzi, a ten mi odpowiada, że jestem synem kobiety lekkiej obyczajów i współżyję z jego kobietą, rzucając mi zdjęcie, jak przytulam ciocię na pożegnanie. Kulki w mózgu stykają się i już mam powiedzieć, że to pomyłka, ale ten próbuje mnie uderzyć tym kluczem, myśląc, że mnie tak załatwi.
Przeliczył się. Kilkanaście lat treningów pewnej sztuki walki pozwoliło mi odskoczyć w bok. Klucz uderzył w mój samochód, gość zaskoczony, a ja wymierzyłem mu soczystego prawego prostego, posyłając na ziemię. Wybiega stróż z budynku i krzyczy, że dzwoni na policję, więc poprosiłem go, aby się wstrzymał, ja zaś zadzwoniłem do cioci. Minutę później jest już koło mnie i zaczyna istny monolog nad chłopem, co drugie słowo było niecenzuralne. Tym gościem okazał się Hans. Nie do końca wierzył w wierność cioci, więc wynajął detektywa. Ten zaś porobił zdjęcia, a że Hans nigdy mnie nie widział, to nie wiedział, kim jestem. Zapakował się do swojego Passata i przyjechał wybić mi romanse z głowy.
W nagrodę za wybicie mu z głowy szpiegowania dostałem butelkę dobrej whisky.
Za kilka lat opowiem moim dzieciom, jak poznałem swojego wujka :)
Jestem gadatliwym uczniem drugiej klasy technikum, który uwielbia tramwaje.
Na początku lekcji geografii kolega zaproponował pani, żeby ta mi powiedziała, że tramwaje są durne, to się obrażę i nie będę gadał na lekcji. Koniec końców pani powiedziała, że one nie mają duszy, więc się "obraziłem". Dla żartu powiedziałem "Krew się poleje, proszę pani", na co otrzymałem odpowiedź "Jeśli to będzie twoja, to nie ma problemu".
Jakieś 10 minut przed końcem lekcji dostałem krwotoku z nosa, krew w zeszycie, na kserówce, cała ręka w krwi, ławka w krwi. Leciało jakieś 15 minut, drugie 15 spędziłem na upewnianiu się, czy jest już wszystko w porządku, razem z paroma nauczycielami nad głową, w sekretariacie, z wicedyrektorem za ścianą...
Nie wiem co pani myśli a propo tego, czy to był problem, ale ja słowa dotrzymałem. Krew się polała.
Mamy psa husky, Molę, który prawie wcale nie szczeka.
Zeszłej zimy, gdy byłam w domu jedynie z synkiem i Molą, ona zaczęła strasznie szczekać. Na zewnątrz było już ciemno. Nigdy się tak nie zachowywała, więc zadzwoniłam do brata (jej właściciela) pytając, czy zostawić ją w domu czy wypuścić, żeby poszukała tego co ją tak denerwuje. Polecił mi wypuścić psa na podwórko i obserwować, co się będzie działo.
Wyszła tylko na kilka kroków, po czym ewidentnie przestraszona kuliła się na ziemi i dalej szczekała, patrząc w kierunku niedużej kępki drzew. Przygotowałam sobie kij i z nim wybierałam się sprawdzić o co chodzi.
Skradałam się w ciemności, by zaskoczyć ewentualnego napastnika, gdy poczułam, że ktoś mnie łapie za rękę. Wystraszyłam się tak bardzo, że po prostu zsikałam się w majtki.
To był mój syn, który przyszedł spytać co robię. Mola też wkrótce pokonała strach i pokazała, że tym strasznym wrogiem była reklamówka, która zawisła na gałęzi drzewa.
Gdy byłam jakoś w 2 klasie podstawówki, miałam bardzo ostrą wychowawczynię, każdy się jej bał.
Pewnego dnia sprawdzała pracę domową, której ja zapomniałam zrobić, więc szybko schowałam zeszyt do plecaka. W momencie, kiedy nauczycielka podeszła, wywiązał się mniej więcej taki dialog:
– Proszę pani, bo ja zapomniałam dzisiaj zeszytu...
– Dlaczego mnie kłamiesz?! Widziałam, że miałaś zeszyt na ławce.
– Ale pomyliłam zeszyty, bo mam dwa takie same i wzięłam nie ten, co potrzeba.
– Tak?! Zaraz się przekonamy.
Po tych słowach wyszarpała mnie z ławki na środek klasy, wzięła mój tornister i wysypała całą jego zawartość na podłogę. Wzięła zeszyt i zaczęła na mnie krzyczeć, że co ja sobie wyobrażam, żeby robić z niej idiotkę i jestem niewychowaną gówniarą. Złapała mnie za ramiona i zaczęła bardzo mocno mną trząść, a potem kazała wracać do ławki.
To było 10 lat temu, a ja wciąż dostaje mdłości, gdy ją gdzieś spotkam.
Dodaj anonimowe wyznanie