Moja przyjaciółka przez jakiś czas u mnie pomieszkiwała, rodzice wyrzucili ją z domu, bo jest lesbijką, ale to nie o tym.
Wiedziałam, że ona nie cierpi mojego psa, ale skoro przyjęłam ją do swojego mieszkania z otwartymi ramionami, to oczekiwałam, że go będzie tolerować - zresztą Fili to spokojny i przyjacielski labrador, więc nie wiem skąd ta niechęć do niego. Wszelkie krzywe spojrzenia i marudzenie jakoby pies jej się uprzykrzał (jedyne co robił, to siedział w salonie, gdy oglądała tv albo szczekał, gdy wracała do mieszkania). Próbowałam ignorować, ale to co ostatnio zrobiła było przegięciem...
Przyjaciółeczka wsypała trutkę na szczury do karmy psa. Ale Fili widocznie jest mądrzejszy niż ona, bo nie tknął tej karmy w ogóle, ba! Zaprowadził mnie do miski i przesunął mi ją pod nogi pyskiem. Z daleka nie było niczego widać, dopiero po bliższym przyjrzeniu się zauważyłam. No cóż... przyjaciółeczka wylądowała na zbity pysk, a jej rzeczy (w tym bielizna) zostały wyrzucone przez okno ;)
Dziewczyna próbowała jeszcze nagadać naszym wspólnym znajomym, że wywaliłam ją za orientację jak rodzice, ale po pokazaniu im nagrania naszej ostatniej rozmowy, w której się przyznała do próby otrucia "tego głupiego sierściucha", wszyscy ją znienawidzili.
Parę lat temu obchodziłam 15 urodziny. Zaprosiłam wszystkich moich najlepszych przyjaciół, kilka osób z klasy i jedną dziewczynę dla tak zwanej "beki" przyjmijmy, że miała na imię Natalia.
Nie chciałam jej zapraszać, nie dogadywałam się z nią najlepiej - była rozpieszczoną, bogatą córką nauczycielki, która zawsze stawiała na swoim. W szkole nikt jej nie lubił, nikt nie obawiał się też jej matki, większość osób śmiała się z niej, z jej wyglądu, wagi, usprawiedliwiając się tym, że po prostu zasłużyła sobie swoim aroganckim zachowaniem.
Nie miałam ochoty jej zapraszam, ale odpadły dwie osoby, więc uległam namową znajomych, aby jednak ją zaprosić.
Urodziny się rozpoczęły. W zimny grudniowy piątek o 17:30 wszyscy już siedzieli przy stole zajadając się pizzą. W pewnym momencie jedna osoba wpadła na świetną zabawę. Robienie sobie wzajemnie śmiesznych zdjęć. Niby nic takiego, ale właśnie wtedy się zaczęło. Z początku faktycznie były to zabawne zdjęcia każdego z gości, po chwili jednak wszyscy nagrywali tylko ową Natalię jak jadła. Jako, że była grubsza podpisy zdjęć brzmiały: "tak jedzą grubasy" itp. Nie przejmowałam się tym, przecież nie lubiłam tej dziewczyny, ale nie przyłączyłam się do tej jakże śmiesznej zabawy. Po chwili znów jakby nigdy nic rozmawialiśmy o przyziemnych rzeczach, wykluczając oczywiście z rozmowy Natalię, która i tak już nic nie chciała mówić.
Kiedy skończyliśmy jeść poszliśmy zagrać w kręgle. I tu znów się zaczęło. Kiedy tylko Natalia rzucała kulą wszyscy nagrywali jej ruchy, robili zbliżenia na jej tyłek, nie spodobało mi się to, ale co zrobić, to moi przyjaciele nie będę zwracać im uwagi skoro się dobrze bawią. Jednak w końcu ktoś przegiął. Moja przyjaciółka - podbiegła do niej i oblała wodą jej bluzkę, zauważając wcześniej, że Natalia nie założyła stanika, najpewniej chciała nagrać jej biust w pełnej okazałości prezentujący się pod mokrą bluzką.
Natalia przez chwilę stała w szoku z mokrą bluzką prześwitującą na jej biust. Po chwili z płaczem wzięła kurtkę i wyszła. Szukaliśmy jej wszędzie, nigdzie jej nie było.
Cały weekend zastanawiałam się gdzie wyszła i czy to ją aż tak bardzo zabolało. Plułam sobie w brodę dlaczego nie zareagowałam, bałam się, że mogła coś sobie zrobić. I nie pomyliłam się wiele. Tego dnia biegnąc z płaczem po ciemku do domu potrącił ją samochód. Zmarła.
Nadal nie rozumiem dlaczego byliśmy tak głupi, ja byłam tak głupia, że zaprosiłam ją na urodziny, że nic nie zrobiłam, że byłam potworem. To także przeze mnie. Zabiłam ją tak jak my wszyscy.
Mam duży kompleks na punkcie swojego nosa.
Moja matka opowiedziała mi ostatnio, że kiedy z moją kuzynką praktycznie dzień po dniu w tym samym szpitalu się urodziliśmy i pielęgniarki przyniosły nas naszym mamom do karmienia, zostaliśmy omyłkowo zamienieni. Moja matka od razu się zorientowała jedynie po tym, że dziecko, które jej przyniesiono, miało podejrzanie mały nos.
Także na coś to się przydało.
Od pewnego czasu postanowiłem sobie że będę miły, bez przerwy się uśmiechał, żeby zobaczyć jak to jest.
Ostatnio wsiadam do tramwaju, słuchawka w uchu i przyglądam się wszystkim smutnym ludziom z mokrymi parasolami. Następnie zdyszana studentka wsiada do tramwaju i próbuje skasować mokry bilet, a więc postanawiam jej pomóc, ale mi również się nie udaje, lecz przypomniałem sobie, że mam jeden, więc jej oddałem. Usłyszałem miłe słowa skierowane do jej koleżanki coś w stylu "Ale miły pan", a ja poczułem że i mnie jest miło. :)
Jadę sobie dalej, skąd zaczyna się mój mały dramat. W skrócie mówiąc, to łamię sobie rączkę od parasolki, popchnięty przez jakiegoś pana i kaleczę sobie pół ręki drzazgami. Podirytowany mówię sobie, że to pewnie jakiś sprawdzian żeby mnie sprowokować. Opatruje sobie prowizorycznie rękę w tramwaju i na moim przystanku wyskakuję aby zdążyć na drugi... Oczywiście nie zdążam, ale patrzę - kolejny za 2 min. Myślę "zdążę na wf o 7:50", ale patrzę na tablicę, a tam mój tramwaj przesunął się (spóźni się) o 15 min... Lekko podirytowany dalej sobie myślę "To na pewno jakiś sprawdzian... ale ja mu sprostam"... Oczywiście spóźniam się na wf. Wszystko leci normalnie, ale kończy się wf i dramat dalej trwa... Wracam do szkoły otwieram plecak, a tam wylany jogurt w całym plecaku, lecz dalej nie ustępuje i mam dobry humor, ale dobiło mnie gdy spiesząc się na kartkówkę z historii i społeczeństwa utykam w windzie... sam... Wydostaję się po jakichś 20 minutach, wchodzę na lekcję, a pani mówi "O widzę ze się spóźniłeś... To chodź przepytam cię z kartkowki..." (Dramat polega na tym, że pani nam podała jakie pytania będą, a pytając zadawała przy okazji z wczorajszej lekcji, której nie miało być na kartkówce...). Jakoś się wybraniam na 2+, ale wszyscy mówią, że kartkówka bardzo prosta... A jeszcze mam się stawić u dyrektorki za to, że utknąłem w windzie... na szczęście okazało się, że to była wina techniczna.
Pomyślcie pewnie, że powiem iż nie opłaca się być miłym, lecz wręcz przeciwnie... Opłaca... Po kilku dniach się zwróciło. Pani z histy usłyszała dlaczego się spóźniłem i pozwoliła mi napisać ponownie unikając 2, parasolkę skleiłem, a pani dyrektor mnie przeprosiła za oskarżenia. A pani studentka, której dałem wtedy bilet znalazła mnie ponownie i dostałem babeczkę :)
Morał? Nie poddawajcie się! :)
Witam Was anonimowych. Tak czytam i czytam Wasze opowieści i postanowiłem się podzielić moimi doświadczeniami jeżeli chodzi o onkologię.
Jak miałem 17-lat trenowałem wówczas bardzo popularną dyscyplinę zwaną parkour'em. Pech (szczęście) doprowadziło mnie na zdjęcie rentgenowskie, moja kostka była w strzępach, co gorsza w mojej kości piszczelowej światło dzienne ujrzał ubytek wielkości dwóch pięciozłotówek.
Pół roku później trafiłem do szpitala w jednym z większych miast Polski, z racji mojego wieku, wylądowałem na oddziale dziecięcym. To czego tam doświadczyłem na zawsze odmieniło moją osobę. Widziałem umierające młode buźki, które walczyły mimo wszystko. Postanowiłem, że każdego dnia będę starał się przez najbliższy tydzień poznawać nowego "kajtka" i sprawić aby się uśmiechał chociaż przez 15 min. Po dwóch-trzech dniach znałem prawie każde dziecko na oddziale, czasami płakałem w poduszkę z bezsilności jak widziałem zaciągniętą kotarę i respirator w sali obok... Rodzice tych dzieci dziękowali mi za to jakim wspaniałym chłopakiem jestem (taki powinien być każdy człowiek, bez względu na wiek).
Dwa dni przed moją operacją poznałem Kasię, dziewczyna była dwa lata młodsza ode mnie. Bardzo się polubiliśmy, okazało się, że będziemy mieli zabieg tego samego dnia. Życzyliśmy sobie powodzenia i rzuciliśmy: do zobaczenia. Po moim wybudzeniu pytałem tylko o to jak Kasia, czy jeszcze ją operują. Pigwy mnie zbywały, mówiły abym odpoczywał. Całe popołudnie przespałem po narkozie. Wieczorem zauważyłem, że łóżko Kaśki dalej było puste... dnia następnego zniknęły jej rzeczy. Zabierali je jej rodzice, cali we łzach... Ja chyba tak jak i oni nigdy nie pogodziłem się z odejściem mojej koleżanki.
Po wyjściu ze szpitala zostałem dawcą krwi, dawcą szpiku (tak mogę, jestem zdrowy), w przypadku nagłej mojej śmierci chcę oddać moje narządy do przeszczepu. Jeżeli masz sposobność pomóc, nie wahaj się. Te dzieci walczą każdego dnia, dając im uśmiech dajesz im wiarę w lepsze jutro, dajesz coś czego czasami po latach walki nie mogą dać im już ich bliscy. Wysokie 5 dla wszystkich walczących Rodzin! Wielkie 5 dla wszystkich małych "kajtków" którzy dla mnie zawsze będą bohaterami, jesteście WIELCY!!! Bądźcie zdrowi i szczęśliwi! :)
Jest późno i pada. Postanowiłam kupić trzy róże od pani, która na tym deszczu siedziała z paroma kwiatkami. Idąc na przystanek, postanowiłam dać kwiaty randomowej osobie na umilenie wieczoru. Kilka osób mnie zlało, padł tekst: „Goń się”. Może to przez niebieskie włosy? Może to przez glany? Nie wiem.
Postanowiłam spróbować po raz ostatni. Podeszłam do starszej pani, mówiąc: „Witam, dziś taka paskudna pogoda. Na umilenie tego wieczoru postanowiłam dać pani te kwiaty”. Kobieta mnie wysłuchała do samego końca, potem się rozpłakała. Powiedziała tylko: „Cóż mogę powiedzieć... Dziękuję, naprawdę”.
Tak niewiele trzeba, by wywołać uśmiech na czyjejś twarzy?
Mój tata tak mocno we mnie wierzy, że gdy ja byłam w trakcie egzaminu praktycznego na prawo jazdy, on w ośrodku wypełniał mi już blankiecik na kolejny.
Dzięki, tato.
W zeszły weekend świętowaliśmy całą rodziną 85. urodziny babci. Właśnie tę okazję wybrała moja 16-letnia siostrzenica na swój coming out. Po torcie i szampanie wstała i oznajmiła, że jest lesbijką, a jej obecna na przyjęciu najlepsza przyjaciółka to w rzeczywistości jej partnerka.
Wszyscy w szoku, siostra wyglądała, jakby miała zejść na zawał, każdy coś mówił jeden przez drugiego - ogólnie Meksyk. Tylko jubilatka spokojnie dopijała szampana.
W końcu babcia odchrząknęła, wstała i jednym gestem dłoni uspokajając towarzystwo, lakoniczne zwróciła się do mojej siostry:
- No i z czego robisz aferę? Jest jedna niewątpliwie pozytywna strona tej sytuacji. Nieplanowana ciąża jej raczej nie grozi. Ominie cię pogadanka o pszczółkach i kwiatkach.
Po czym usiadła i jak gdyby nigdy nic zabrała się za sałatkę...
Kilka dni temu byłam na pierwszej wizycie u ginekologa. Jak to zwykle bywa przed pierwszym razem, trochę się stresowałam, ale pani okazała się być bardzo miła i wyrozumiała względem mojej pewnej niewiedzy. Zostałam poproszona o rozebranie się od pasa w dół za parawanem i wrócenie na fotel. I tu pojawił się problem. Czytałam że większość gabinetów ma jednorazowe spódniczki w których można spokojnie przejść przez gabinet nie paradując z gołą pupą, ale takowych nie było. Więc zapytałam panią jako jest ze mnie śmieszek czy mam zwyczajnie przejść tak, jak mnie Pan Bóg stworzył. Pani doktor powiedziała że tak, więc tak zrobiłam. Jednak kiedy tylko zdarzyłam się usadzić zaczęło się. Pani doktor okazała się być zatwardziałą ateistką. Więc wyobraźcie sobie jak młoda, nierozgarnięta osoba siedzi z miną przerażenia rozkraczona jak skrzydła samolotu na fotelu ginekologicznym, a pani doktor zaczyna wam negować istnienie Boga po waszym dowcionym zapytaniu, i majstruje sprzętem przy waszej kobiecości opowiadając o Matce Boskiej, Jezusie, celibacie, czystości i ogólnej religijności z ogromnym przejęciem chcąc was przekonać o fałszywości wiary.Jedno z dziwniejszych doświadczeń w moim życiu po ktorym zastanowie się dwa razy przed śmieszkowaniem :D
Pewnego razu poszliśmy ze znajomymi do klubu. Przed wejściem, jako że mieliśmy 16 lat i niechęć do wydawania oszczędności na drogi barowy alkohol, stwierdziliśmy, że zrobimy sobie "bifor party" gdzieś w zaciszu, coby nas nie dosięgnęło sokole oko policji. No i tak kupiliśmy kilka czteropaków, żeby spożyć za bramą jakiegoś starego budynku i przyjść na imprezę już przygotowanym. Czasy, gdy nie znano jeszcze browarów typu południowoakasoński atomowy morświn palony 999 IBU, tylko tanie dobre Perełki, więc wlewamy cudowny nektar w gardła, impreza trwa, aż tu nagle podjeżdża czarny van i staje przed bramą zauważając nas.
Myślimy sobie ok, policja takimi nie jeździ (mieliśmy nieprzeciętną wiedzę na temat samochodów policyjnych i kryminalnych). Nagle wychodzi czterech łysych klientów z przodu i tyłu furgonetki (co wyglądało jak jakieś przygotowania do napadu na rybny) i zaczynają do nas podchodzić. My już gówno w gaciach, bo typy szerokie na dwa metry, to zaczynamy coraz to szybciej iść do tyłu, żeby w końcu zacząć biec. Klienci nas gonią, w końcu ich jakimś cudem zgubiliśmy. Szybki plan działania - było nas czterech, to się rozgrupowaliśmy po dwie osoby i każda grupa zaczęła iść inną stroną do klubu. Myślimy sobie "szprytne bestie, teraz będzie łatwiej im uciec", ale nie - gdy nas w końcu znaleźli okazało się, że także rozdzielili się na dwa plutony. No i znowu ta sama zagrywka - bawimy się w policjantów i złodziei, tyle że mieliśmy przed oczami raczej finał w niebiosach.
Cała akcja do tej pory trwała już z godzinę, my dalej w biegu i w końcu, żeby uciec wpakowaliśmy się w jakiś ślepy zaułek z nadzieją poziomu modlitwy do sfer wyższych, żeby nie ogarnęli gdzie się właśnie teleportowaliśmy. Pech chciał, że modlitwy nie pomogły i tak czekając sobie z nadzieją na lepsze jutro, trzech osobników w spodniach z trzema paskami nagle wyskoczyło jak przysłowiowe Filipy z konopi przed naszym jedynym wyjściem. Podchodzą do nas z aurą, w której dało się wyczuć żądze mordu. My już trzecie gówno w gacie z myślą, że to ostatnie w naszym życiu, a ci stają przed nami i patrzą tak chwilę na nas jakby wyczuli ten piękny aromat unoszący się w powietrzu. Nagle lekkie zdziwienie na twarzy, po czym wraca pełny poziom agresji i zaczynają krzyczeć:
- Gdzie jest ku*wa pomidor ?!
- Jaki pomidor?
- Nie znacie pomidora?
- Nie.
- To na ch*j uciekacie?
- Bo nas goniliście.
I po prostu poszli sobie jakby nas nie było. Półtorej godziny świetnej zabawy z nieznanymi kolegami, żeby się okazało, że można było po prostu poczekać aż podejdą i się spytają, czy nie widzieliśmy pomidora...
Potem tylko ubaw ze znajomego, który podczas ucieczki schował piwo do wewnętrznej kieszeni kurtki, żeby nie wyrzucać bo piniondze wydane, co i tak mu się w końcu podczas biegu tak spieniło, że obsikał nim całą kurtkę i spodnie.
Dodaj anonimowe wyznanie